Montreal Impact vs Toronto FC
Adam Kotleszka, komentator Eurosportu:
Już sam fakt, że finał będzie wewnątrz kanadyjską sprawą jest świetny. Świetny dla rozwoju piłki w tym kraju, bo pal licho, że Kanadyjczyków w wyjściowych składach policzymy na rękach jednej ręki, ale jutro na Stadion Olimpijski przyjdzie ponad 50 tysięcy widzów, a następne tysiące obejrzy mecz w telewizji. Co do typów to stawiałbym na Toronto. I nawet nie ze względu na to, że mają Giovinco i Altidore’a – bo Montreal ma Piattiego i Mancosu, a na ławce Drogbę. Toronto jest lepsze w obronie, a to jest największy minus Impact – Cabrera ma co prawda nadzwyczaj dobry sezon, ale jestem pewny, że w tym dwumeczu popełni przyjemniej jeden poważny błąd. Ciman też nie jest tak pewny, jak w 2015, a Oyongo czy Camara są lepsi z przodu, niż pod własną bramką. Toronto pod tym względem zrobił największy postęp w lidze – z drużyny, która traciła najwięcej goli, teraz traci najmniej i za to szacunek dla Grega Vanneya, bo to, jak TFC bronili przed rokiem, wołało o pomstę do nieba. Myślę, że szykuje się rewanż za ubiegłoroczne play-offy, gdy Impact odprawili Giovinco i spółkę 3:0.
Katarzyna Przepiórka:
Obecność dwóch kanadyjskich drużyn w finale Konferencji Wschodniej jest zaskakująca. Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale w końcu na tym polega urok MLS. Bez względu na wynik będzie to spotkanie historyczne. Czeka nas spotkanie otwarte i intensywne, gdzie oba zespoły będą walczyły do samego końca. Woli walki nie brakuje żadnej z nich. Nie bez przyczyny Toronto rozgromiło New York City FC, a Montreal pokonał NY Red Bulls. Teraz pozostaje sobie zadać pytanie, która ze stron ma więcej argumentów i jakości. Z jednej strony Ignacio Piatti, Manoscu czy Drogba, z drugiej Sebastian Giovinco, Jozy Altidore i świetna defensywa. Z tego pojedynku zwycięsko wyjdzie Toronto FC. Piłkarze Grega Vanneya powinni poradzić sobie z wyzwaniem rzuconym przez Montreal Impact.
Wiktor Sobociński:
Na dobrą sprawę, nie ma znaczenia, kto z tej pary wyjdzie zwycięsko, bo i tak jesteśmy świadkami sporej sensacji. Kanadyjski zespół na 100% zamelduje się w finale. Ta para jest potwornie ciężka do wytypowania. Doświadczenie obu zespołach w play-offach jest bardzo małe, więc w tym aspekcie nie ma wielkiego faworyta, choć na plus wychodzi zeszłoroczny baraż, w którym podopieczni Mauro Biello bez litości przejechali się na bezbronnych piłkarzach Toronto. Historycznie (od 2011 roku – co to za historia) lepsi są podopieczni Grega Vanney’a, lecz jeśli spojrzymy na 5 ostatnich starć – znów górą są Niebiescy.
Gwiazdy. Ok, jest Giovinco, Bradley i Altidore, ale Drogba, Piatti, Cicman i lepiej zbilansowany zespół w środku pola w ekipie Impact przekonuje mnie bardziej. Pójdą na noże – to pewne! Jednak w tym starciu zwycięży Montreal Impact.
Karol Garncarz:
Sebastian Giovinco wrócił i znów błyszczy. Do tego Altidore nareszcie gra tak, jak powinien. W Montrealu niby dobra dyspozycja jest, a Piatti gra świetnie. Jeżeli uda im się doprowadzić Drogbę do porządku i wyjdzie w podstawowej jedenastce, to może być ciekawie. Mimo wszystko stawiam na Toronto.
Seattle Sounders vs Colorado Rapids
Adam Kotleszka, komentator Eurosportu:
Tutaj para zdecydowanie bardziej wyrównana, chociaż minimalnie więcej szans daję Colorado. Sounders mają swoje problemy – nie wiadomo czy zdrowy będzie Morris, a pod nieobecność Dempseya, ten dzieciak jest Seattle niezbędny. Ktoś powie – „ale Colorado będzie bez Howarda”. Tak, ale MacMath bronił w pierwszej części tego sezonu, jeszcze zanim Howard wrócił do MLS i przypominam, że robił to KAPITALNIE. Autentycznie szkoda mi było tego chłopaka, gdy przychodził Howard, bo sportowo absolutnie nie zasłużył na ławkę. Jeżeli ktoś ma przesądzić o awansie SS to Lodeiro – najlepszy transfer tego sezonu, nie mam co do tego wątpliwości. Tak jak nie mam wątpliwości, że Mastroeni wykonał największą pracę ze wszystkich trenerów MLS w 2016. Ten mecz nie rozstrzygnie się w pierwszym spotkaniu, wyczuwam wynik różnicą jednej bramki, ewentualnie remis.
Typuję finał Toronto FC – Colorado Rapids.
Katarzyna Przepiórka:
Na CenturyLink Field spodziewam się piłkarskich szachów. Jestem przekonana, że Pablo Mastreoni przygotuje coś specjalnego na Seattle Sounders. Z LA Galaxy rozegrał to perfekcyjnie, nie inaczej będzie tym razem. Piłkarze Colorado Rapids zagrają jak w zegarku, a Zac McMath z pewnością sobie poradzi z zastąpieniem Tima Howarda. Obecność Seattle Sounders w finale konferencji jest z pewnością dużym zaskoczeniem i nie wiem, czy piłkarze są gotowi cierpieć dla zwycięstwa, bo jakikolwiek błąd szybko wykorzystają piłkarze Rapids. Wydaje mi się, że w szczególności pierwszy mecz nie będzie obfitował w wiele bramek, bardzo prawdopodobny jest remis. W rewanżu najprawdopodobniej zobaczymy zupełnie inny zespół, który (jak przekonaliśmy się podczas starcia z LA Galaxy) może zdominować rywala. To Colorado Rapids zagra w MLS Cup.
Wiktor Sobociński:
Myślę, że po tym, co zrobili LA Galaxy (do teraz nie mogę dojść do siebie, po tych dramatycznych chwilach w moim życiu) zdobyli sobie zamiłowanie wszystkich bezstronnych kibiców MLS. Ja miłością pałać nie będę, natomiast muszę to przyznać – zasłużyli. Zastanówcie się Państwo, czy Mastreoni ma do dyspozycji (czysto teoretycznie rzecz jasna) lepszych piłkarzy od Veljko Paunovicia, Gregga Berhaltera, Carla Robinsona czy Jasona Kreissa? Ależ skąd! Ma za to drużynę, która swoją spartańską walecznością upokorzyła gwiazdy światowej piłki i wysłała na emeryturę Steviego G oraz Robbiego Keane’a (oficjalna przyczyna była inna, ale kto wie, jak było naprawdę). Seattle natomiast kolejny raz wślizguje się do play-offów, pomimo że w przekroju całego sezonu absolutnie na to nie zasłużyli. Z Dallas zrobili miazgę – czapki z głów panowie. Jestem natomiast ciekaw, jak poradzą sobie ze spartańską falangą dowodzoną przez Mastreoniego.
Karol Garncarz:
Seattle kryzys już zażegnało, są w gazie i tak naprawdę większość kibiców nie spodziewała się, że ich zobaczymy tak wysoko. Nie mają nic do stracenia. Colorado to według mnie rewelacja tych rozgrywek z prawdziwym obronnym murem. Stawiam na Rapids.