Jakiś czas temu Soccerex, organizacja zajmująca się przygotowywaniem imprez piłkarskich oraz badaniem finansów w świecie futbolu, przedstawiła ranking klubów, które dysponują największą siłą finansową. Nie byłoby to takie istotne dla miłośników amerykańskiej piłki, gdyby nie fakt, że kluby z MLS uplasowały się w czołowej trzydziestce, wyprzedzając wiele utytułowanych i wielkich firm z Europy czy Ameryki Południowej. Postanowiłem się więc przyjrzeć, jak to jest z tymi finansami i „siłą” klubów najwyżej ligi w USA.
Analizę przeprowadzili specjaliści w zakresie wycen finansowych, którzy opierali się na bilansach i raportach rocznych publikowanych przez kluby, jak również na renomowanych źródłach informacji, takich jak: UEFA, Financial Times, Bloomberg, Yahoo Finance, Forbes, Transfermarkt czy Hoover’s. W przypadku tej edycji analizowany był rok finansowy 2015-16.
Metodologia opiera się na pięciu podstawowych zmiennych, które zmierzają do ostatecznego obliczenia każdego zespołu: wartość piłkarzy w kadrze, środki trwałe (tj. stadion klubowy, ośrodki szkoleniowe, bazy treningowe i inne nieruchomości należące do klubów), stałe środki pieniężne w bankach, inwestycje właścicieli oraz dług netto.
Wiele klubów znajduje się na wysokich pozycjach, ponieważ posiadają niezwykle wartościowych graczy w swoich szeregach, przez co mają większą zdolność generowania przychodów z wartości niematerialnych (wiadomo, piłkarze z najwyższej półki mają większą zdolność przyciągania reklamodawców i inwestorów). Bardzo ważnym czynnikiem branym pod uwagę była wartość netto właścicieli (stąd zasadniczo niższe pozycje Realu, Barcelony czy Bayernu, a wysokie Arsenalu, PSG czy choćby Guanzghou Evergrade).
Tak prezentuje się czołówka tabeli, w której dostrzegamy aż cztery zespoły z Major League Soccer: LA Galaxy (14), NY Red Bulls (23), Seattle Sounders (24), New York City FC (25). Pozostali przedstawiciele tej ligi plasują się na następujących miejscach: New England Revolution (28), Orlando City (37), Toronto FC (42), Houston Dynamo (44), Portland Timbers (45), Sporting Kansas City (54), San Jose Eartquakes (57), Colorado Rapids (58), Chicago Fire (59).
Jako że ranking jest za sezon 2016, nie mogły się na niej znaleźć ani Atlanta United, ani Los Angeles FC, które pewnie byłyby dość wysoko, szczególnie zespół z Miasta Aniołów, który jeszcze przed oficjalnym startem w lidze stał się najdroższym klubem w jej historii (sam stadion należący do nich jest wart 350 milionów dolarów). Stany Zjednoczone są drugim najliczniej reprezentowanym krajem w pierwszej 30, wyprzedzając takie państwa, jak Niemcy i Hiszpania, a przecież właściciele klubów są ograniczeni przez ligowe przepisy odnośnie wykorzystania zasobów bez kontroli.
Dlaczego więc MLS jest aż tak dobrze postrzegana przez analityków, skoro daleko jest za Premier League, Bundesligą czy hiszpańską La Ligą zarówno pod względem popularności, jak i rozpoznawalności, a w samych Stanach nie ma się co równać do NFL, MLB, NBA i NHL? Dlaczego wartości franczyz stale rosną, mimo że przynoszą co roku pewne straty? I w końcu dlaczego, mimo to, nadal są chętni do zapłacenia kolosalnego wpisowego, by tylko mieć swój zespół w tej lidze?
Major League Soccer ma skomplikowany model biznesowy. Zespoły nie mają właścicieli w klasycznym tego słowa znaczeniu, mają „inwestorów-operatorów”. W przeciwieństwie do innych amerykańskich lig sportowych, MLS nie jest zorganizowana tak, by wiele konkurencyjnych podmiotów rywalizowało ze sobą. Zamiast tego „operatorzy” inwestują swoje finanse w jednym przedsiębiorstwie – Major League Soccer, LLC. Wspólnie odnoszą sukcesy, wspólnie również ponoszą porażki. Wszyscy zainwestowali w spółkę LLC i wszyscy otrzymują proporcjonalną część zysków, jeśli MLS go generuje. Inwestorzy jednak mają prawo uzyskać bezpośrednie dochody ze sprzedaży lokalnych praw do emisji, towarów sprzedanych na stadionie, lokalnych sponsorów oraz wszystkich dochodów z parkowania i stadionu. Niektóre przychody wymagają wysłania części pieniędzy do MLS, np. 30% ze sprzedaży biletów i od 25% do 44% pieniędzy zarobionych z transferów graczy. MLS bezpośrednio pobiera wszystkie dochody z krajowych praw do transmisji, sponsorowania na poziomie ligi oraz sprzedaży towarów online.
Liga płaci wszystkie normalne wynagrodzenia graczy. Pozostałe koszty operacyjne w dużej mierze należą do „inwestorów” (obejmują one wydatki na stadion, rozwój graczy, takie jak akademie piłkarskie i szkolenia, personel klubu, budżet na marketing, a także podróże zespołów i wynagrodzenia dla wyznaczonych graczy powyżej maksymalnego progu płacowego).
Ostatecznie „inwestorzy-operatorzy” widzą te same koszty i zyski, ponieważ istnieje wymóg współpracy. Jedna drużyna nie może po prostu zdecydować się na zmianę status quo i wydać więcej pieniędzy na graczy; pozostali inwestorzy muszą się zgodzić na to, by wszystkie zespoły mogły wydawać więcej. Ryzyko konkurencji jest ograniczone – żaden zespół nie może zmonopolizować ligi, tak jak ma to miejsce do pewnego stopnia w kilku europejskich ligach.
Mimo, iż MLS w pewnym stopniu ogranicza przyszłych inwestorów, tych o dziwo nie brakuje. Ostatnio dużo mówi się o „ekspansji”, ponieważ do MLS dołączył w tym roku zespół z Los Angeles, w poczekalni czekają zespoły z Nashville i Miami, a liga ocenia już oferty dla drużyn numer 25 i 26. Chętnych nie jest mało, mimo że opłata wpisowa sięga kwoty 150 milionów dolarów. To spowodowało pewien szum, ponieważ zaledwie 10 lat temu Toronto FC weszli do ligi za opłatę rzędu 10 milionów. Jednakże zamieszanie oraz kwota i tak nie zniechęciła między innymi Dana Gilberta, właściciela Cleveland Cavaliers, i Toma Gores’a, właściciela Detroit Pistons, którzy za wszelka cenę chcą utworzenia zespołu w Detroit. Podobnie rzecz ma się z osobami związanymi z klubami USL: Cincinnati FC oraz Sacramento Republic FC.
Stale rosnąca frekwencja na stadionach, prestiż w posiadaniu zespołu oraz nowe, intratne umowy ze sponsorami sprawiają, że miliarderzy są chętni zainwestować w tę ligę.
Liga ma duży, nowy strumień przychodów. Podpisano właśnie nowy, sześcioletni kontrakt z Adidasem, który opiewa na kwotę 700 milionów dolarów, czyli około 117 milionów rocznie, co czyni go największym porozumieniem finansowym w historii ligi. Nowa umowa jest prawie pięciokrotnie większa, niż poprzednia, a także o 30% wyższa, niż ta zawarta między Adidasem a NHL. Być może najbardziej intrygującym aspektem nowej umowy Adidasa jest to, że trwa do roku 2024, czyli będzie odnowiona przed Mistrzostwami Świata 2026, które Ameryka Północna ma zorganizować (tak przynajmniej obiecała FIFA). Oferty telewizyjne wygasają rok wcześniej (kontrakt z Fox, ESPN oraz Univision wart jest 90 milionów dolarów rocznie), co sprawia, że może to być punkt zwrotny dla MLS, który ma nadzieję wykorzystać Puchar Świata, jako „katalizator popularności”. Już raz się to powiodło: na fali zainteresowania i popularności poprzednich Mistrzostw Świata rozgrywanych w USA w roku 1994 powstała liga. Teraz oczywiście gra jest o znacznie większą stawkę (specjaliści prognozują, że umowy z Adidasem oraz stacjami telewizyjnymi mogą przekroczyć miliard dolarów każda).
Ten ogromny wzrost jest również głównym powodem, dla którego niektóre zespoły z niższych szczebli krajowej struktury piłkarskiej były tak nieugięte w stworzeniu systemu awansów i spadków, który stanowiłby drogę do konkurencyjnego dostępu do MLS. Sprawa ta wyszła na jaw kilka miesięcy temu, kiedy firma medialna MP&Silva zaproponowała MLS 4 miliardy dolarów na zakup praw telewizyjnych, jeśli liga przejdzie na system „awansów/spadków”. Właścicielem firmy jest Riccardo Silva, którego zespół, Miami FC, gra w NASL, stąd i ogromne jego zaangażowanie w ten projekt. Większość właścicieli w MLS nie uważa jednak, by była to uzasadniona oferta i nadal broni ograniczonego dostępu do ligi.
Niektórzy twierdzą, że Major League Soccer to bańka, w której dochody od nowych inwestorów utrzymują ligę. MLS nie pomaga w tym przypadku, ukrywając swoje dochody. Biorąc pod uwagę, że jest to firma prywatna, nie ma wymogu ustawowej przejrzystości, więc jesteśmy zmuszeni spekulować na temat sytuacji finansowej ligi.
Reasumując: model biznesowy jest złożony, ale celowo tak zbudowany. Inwestorzy skupiają się na budowaniu swoich zespołów lokalnie, podczas gdy MLS promuje ligę w kraju. Kontrola wynagrodzeń może nie pcha ligi do przodu, ale nie powoduje narastających długów, co jest na porządku dziennym w Europie, które doprowadziłyby do bankructwa przedsiębiorstwa. Plan jest rozpisany na długie lata, co sprawia, że kolejni miliarderzy, jak również osoby z pierwszych stron gazet, chętni są do zainwestowania ogromnych pieniędzy w nowy zespół. Nie oczekują zysków natychmiast. A czy ten model biznesu się powiedzie i liga Major League Soccer stanie się jedną z najlepszych na świecie, czas pokaże.