Poświęcili całą młodość i nastoletnie życie. Wybrali naturalną drogę: najpierw edukacja, później sportowa kariera. Niezależnie od tego, czy jesteś koszykarzem, futbolistą, hokeistą, piłkarzem – w tym kraju to zupełnie oczywiste. Kończysz studia, masz wykształcenie, a następnie przystępujesz do draftu, w tym przypadku SuperDraftu MLS.
Nie każdy europejski fan piłki nożnej jest w stanie to zrozumieć. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, na Starym Kontynencie ludzie widzą niektóre aspekty obyczajowo-społeczno-sportowe zupełnie inaczej. Mnie i wiem, że nie tylko mnie draft całkowicie pochłania. Nie ze względu na wielkie perełki, które można z niego wyciągnąć – nie oszukujmy się NBA, NHL, NFL to najsilniejsze ligi w swoich dyscyplinach, co wiąże się również z najbardziej rozbudowanym i najbardziej wydajnym systemem szkolenia młodzieży na świecie. MLS najsilniejszą ligą z pewnością nie jest i w szkoleniu młodzieży także nie dominuje, z tego też powodu zawodnicy przystępujący do SuperDraftu nie zapisują się złotymi zgłoskami w historii światowego futbolu. Co więcej, rzadko osiągają sukcesy nawet na lokalnym podwórku. Pójdźmy krok dalej – niewielki procent z nich dostaje szansę na debiut w pierwszym zespole i regularną grę.
Zapytacie: po co w takim razie to oglądać? Klimat. Przez jeden dzień w życiu ci chłopcy stają w blasku fleszy, są najważniejsi, spełniają marzenia o profesjonalnej karierze, a to, co dzieje się później leży tylko w ich głowach i nogach. No i oczywiście również życzliwości sztabów szkoleniowych, którzy zostają panami losu młodych absolwentów i albo wprowadzają ich na salony MLS, albo brutalnie pozbywają się problemu, przekazując w prezencie niezbyt pożądany bilet do niższych lig, co z pewnością nie buduje wiary we własne możliwości u młodego, ambitnego człowieka.
Od SuperDraftu ’18 minęło już pół roku. Sześć miesięcy to w sporcie spory kawał czasu i wiele rzeczy się pozmieniało. Poczułem się w obowiązku przedstawić Wam aktualne losy bohaterów tegorocznej imprezy. Kto wybił się, choć tego nie obstawialiśmy? Kto przepadł – wydaje się, że bezpowrotnie? Ile czasu można czekać na szansę?
Najwięksi wygrani
SuperDraft MLS ma to do siebie, że większość trenerów traktuje go jako zbędną konieczność – obowiązek do odbębnienia. Mniejszy procent z nich podchodzi do eventu na poważnie, w celu uzupełnienia szeregów kadry jakimś wartościowym zawodnikiem. A już do rzadkości należą szkoleniowcy, którzy wyciągają piłkarza, wokół którego mają zamiar budować zespół.
Veljko Paunović i przyjaciele podpisali kontrakty z aż pięcioma pierwszoroczniakami i „o dziwo” aż trzech z nich jest jak na razie w najlepszej sytuacji. Jest to o tyle zaskakujące, że Serb w dwóch poprzednich edycjach SuperDraftu wyrobił sobie markę „człowieka, który nie za bardzo wie, na czym to wszystko polega”. Drobna powtórka z historii: oddanie Jacka Harrisona z pierwszym numerem NYCFC za drobną opłatą w 2016 roku, ponowne podarowanie picku z pierwszej „10” NYCFC (tym razem numeru trzeciego) 12 miesięcy później. O wybieraniu takich przeciętniaków jak Daniel Johnson, czy Alex Morrell nawet nie wspominam.
Począwszy od wyboru świetnego Jon Bakero z 5 numerem, wszystko zostało rozegrane bardzo poprawnie. Decyzja o zakontraktowaniu Hiszpana była jak najbardziej zrozumiała, gdyż 21-letni pomocnik ma największe umiejętności ze wszystkich dostępnych piłkarzy. Inna sprawa, że akurat na tych pozycjach w Chicago Fire jest całkiem żyźnie i o tym już nikt nie pomyślał. Szkoda, bo robią Bakero ogromną krzywdę. Wybaczcie, musiałem wbić w mojego ukochanego szkoleniowca, chociaż jedną szpileczkę.
#10 to Mo Adams, czyli brytyjska szkoła środkowych pomocników – trzeba to szczerze przyznać, takiego gościa w centrali Strażaków bardzo brakowało. Stąd też wcale mnie nie dziwi regularna gra i aż dziewięć występów w podstawowej jedenastce. Kolejnym wygranym został Diego Campos. Kostarykański skrzydłowy, bo tak trzeba nazwać zawodnika, który występuje zarówno na obu bokach obrony, jak i pomocy, wybrany z 38. numerem zagrał 17 razy. Jest uniwersalny, a w przypadku młodych piłkarzy z zerową renomą to chyba największy atut. Ostatnim zawodnikiem z SuperDraftu, który może liczyć na regularne występy w Chicago Fire, jest Elliot Collier. Nie wiem, czy to kwestia zauroczenia, czy braku realnych alternatyw, ale Paunović niezmiennie na niego stawia, mimo wielu braków w wyszkoleniu i nie bójmy się tego powiedzieć – umiejętności niezbędnych dla ofensywnego pomocnika/napastnika. Inna sprawa, że on również może grać na kilku pozycjach, ale w takim razie: dlaczego Collier, a nie o wiele bardziej uzdolniony Bakero? W tym miejscu postawię kropkę, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie…
SuperDraft jest również świetną okazją dla Expension Team na bardzo proste uzupełnienie składu jakimś wartościowym zawodnikiem. Schemat powielany od kilku lat. Orlando City i Cyle Larin w 2015 roku. Minnesota United i Abu Danladi, Atlanta United i Julian Gressel w 2017. NYCFC i Khiry Shelton – nie no to akurat żarcik. Co do João Moutinho i Tristana Blackmona nadal będę się upierał, że do wyciągnięcia byli lepsi zawodnicy, ale fakty są takie, a nie inne, że wyżej wymieniona dwójka gra i to dość regularnie, a moi kandydaci brylują, ale tylko i wyłącznie w USL.
Jesteśmy na tym etapie sezonu, w którym zaczynamy świrować coraz bardziej. Ponownie zadajemy sobie przedsezonowe pytania. Kto będzie MVP sezonu? Kto wygra MLS Cup, a najpierw Supporters Shield i U.S. Open Cup? No i oczywiście: kto będzie Rookie of the Year?
Na ten moment widzę tylko dwóch odpowiednich kandydatów, zupełnie różnych dosłownie w każdym aspekcie. Pierwszy wybrany z wysokim 6. numerem, drugi z zaskakująco niskim 53… Pierwszy nigdy nie kalkuluje, cały czas mknie do przodu, pragnie kolejnych bramek. Drugi z o wiele bardziej ułożoną głową preferuje bardziej dojrzałe rozgrywanie akcji. Łączy ich jedno – obaj grają w kiepskich zespołach z wieloma brakami, co ułatwia im ukazanie się światu.
Mowa oczywiście o Chrisie Muellerze (#6 Orlando City) i Kenie Krolickim (#53 Montreal Impact). O ile o Kena w redakcji byliśmy spokojni, to Mueller był jedną wielką niewiadomą. Wydawało się, że Orlando City SC mieli w ofercie lepszych piłkarzy i być może mieli, ale podobnie jak w przypadku wątpliwych wyborów LAFC, Orlando dali szansę wybranemu przez siebie piłkarzowi, a inne zespołu tego nie zrobiły, więc na tym kończy się dyskusja o słuszności podjętych decyzji.
USL – kolonia SuperDraftu
Ten tytuł to fakt, nie opinia. 45. piłkarzy z tegorocznego SuperDraftu zagrało w tym roku w USL, to 55%. Przerażająca jest zarówno liczba, jak i świadomość, jaka przepaść dzieli na ten moment USL i MLS – obie ligi pod względem poziomu, oprawy i wielu innych kwestii organizacyjnych, finansowych itd. mieszczą się w innych, daleko oddalonych od siebie układach planetarnych. Bariera nie do przekroczenia. Dopiero w tym momencie odczuwam brak NASL. Owszem ta liga również ciągnęła na zapomnianym od lat autorytecie, ale mimo wszystko nie można było odmówić jej przydatności, choćby w aspektach ogrywania młodzieży. Jon Bakero, Ema Twumasi czy chociażby świetny Mark Segbers. Umiejętnościami wyrastają ponad przeciętność USL, ale w macierzystych klubach konkurencja jest zbyt duża i nie dostają szansy na grę. Dochodzi przez to do absurdu – nie grają ani w klubach afiliacyjnych, bo są na nie za dobrzy, ani w pierwszym zespole, bo są na nie za słabi.
Z tego też powodu jestem fanem podejścia, chociażby Atlanty do nowo pozyskanych piłkarzy z SuperDraftu. W stanie Georgia postawiono sprawę jasno – wypożyczamy żółtodziobów do drugiego zespołu, bez dawania nadziei na powrót w tym sezonie. Właśnie przez to Jon Gallagher i Oliver Shannon mogą w USL poszaleć i dać trenerowi argumenty, by w kolejnych latach postawić właśnie na nich. W sumie tylko oni, bo ich koledzy nawet w USL radzą się dość średnio.
Tą samą ścieżką od lat podążają New York Red Bulls, którzy traktują swoje rezerwy jak obowiązkową służbę wojskową. Młokosy z niedojrzałych chłopców urastają tam do rangi piłkarzy i dostają szansę gry w pierwszym zespole. Tak było za kadencji Jeesiego Marcha – dziwnie pisać o tym szkoleniowcu w czasie przeszłym. Mam nadzieję, że następca nie zmieni sprawnie działającego systemu.
Najgorszy sort polityki transferowej stanowi D.C. United. Nie chodzi mi o podpisanie Wayne’a Rooneya, żeby była jasność. W stołecznym klubie brakuje boiskowych krwiopijców, więc obecność angielskiego weterana wszystkim zrobi na dobre – przynajmniej na początku, bo Wayne jest ambitny, a większość jego nowych kolegów nie za bardzo, więc prędzej, czy później szatnia zacznie grzmieć. To taka drobna dygresja. Wracamy do SuperDraftu. O tym, że D.C. oddali trzeci numer wiemy i szeroko komentowaliśmy to już w styczniu. Nie rozumiałem, nie rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem niektórych abstrakcyjnych działań sztabu Bena Olsena. Zajmujesz ostatnie miejsce w Konferencji Wschodniej 2017. W przerwie zimowej jeszcze się osłabiasz. Jesteś murowanym kandydatem do ostatniego miejsca drugi rok z rzędu i oddajesz trzeci pick za 100 tysięcy dolarów. Pozostają ci wybory z 71. i 74. numerem. Wybierasz dwóch bardzo przeciętnych piłkarzy, których los jest ci zupełnie obojętny. Obaj lądują w PDL (4 poziom rozgrywkowy), którego poziom jest pewnie tak samo nędzny, jak ligi uniwersyteckiej, z której przed chwilą wyszli.
Nawet nie mam zamiaru doszukiwać się w tym logiki, bo niestety jestem na straconej pozycji.
Wypadałoby podsumować tę część tekstu. Ciężko napisać coś pozytywnego. Sytuacja młodych chłopaków z USL nie jest łatwa. Gdy zostajesz wybrany z #4, czy #5 numerem od razu myślisz – oho, chcą mnie, będę grał. Następnie brutalnie zderzasz się ze ścianą, której nie jesteś w stanie obalić w żaden, nawet najbardziej wymyślny sposób. Szef mówi ci: ogrywaj się w USL, a ty albo się z tym godzisz, albo przepadasz. Doskonale wiem, że większość z 81 chłopaków wybranych w Drafcie nigdy nie zagra w MLS, ani w żadnej lidze o przyzwoitym poziomie sportowym i finansowym. Części z tych 55% również się to nie uda… Najważniejsza jest wiara, bo to ona umiera ostatnia. A nuż kiedyś się uda.
Bezrobocie i emigracja
Ostatni podpunkt, najsmutniejszy, ale również wypada o nim napisać. Aż 14. absolwentów wybranych w SuperDrafcie jest obecnie bezrobotnych. Najbardziej smuci mnie brak zainteresowania Andre Morrisonem, który w MLS Combine zaprezentował się naprawdę wyśmienicie i być może na Toronto jest za słaby, ale w innym zespole… Nie chce być tutaj zbyt dosłowny, ale w defensywie LA Galaxy gra beznadziejny Jorgen Skjelvik, wyniszczony karierą Michael Ciani oraz Daniel Steres, który akurat nigdy nie nadawał się do gry w MLS.
Inną niezrozumiałą decyzją jest zachowanie Colorado Rapids wobec Frantzdy’iego Pierrota. Haitańczyk po rozegraniu dwóch meczów w U.S. Open Cup, w którym zdobył jednego gola, został przez klub zwolniony. Dziwi mnie to tym bardziej, że Rapids nie mają z przodu nikogo wartościowego. Dominic Badji i Yannick Boli, a jako zmiennik Jack McBean (?!) – cały zespół zdobył łącznie 22 bramki (22 miejsce w lidze). Decyzje o skreśleniu pozostałej dwunastki są bardziej zrozumiałe, ale również nie do końca, bo w końcu co za problem dać im szansę w klubach afiliacyjnych, ale nawet w PDL, jeżeli rzeczywiście są aż tak słabi?
W zestawieniu mamy też dwóch piłkarzy, którzy postanowili układać sobie życie na Starym Lądzie. Wybrany z 43 numerem przez Columbus Crew – Jake Rozhansky znalazł własne miejsce na ziemi w kraju swoich przodków i podpisał kontrakt z Maccabi Netanya występującym na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Izraelu. Póki co zagrał łącznie 68 minut, co z pewnością głowy nie urywa, ale dobrze, że próbuje. Drugim podróżnikiem jest Brian Iloski, czyli 72 numer SuperDraftu, który w lutym podpisał kontrakt z mistrzem Polski Legią Warszawa. Do tej pory jedno wejście z ławki w Ekstraklasie i dwa występy w rezerwach Legii. W sumie to tyle o jego „błyskotliwej” karierze.
***
Poświęcili całą młodość i nastoletnie życie. Wybrali naturalną drogę rozwoju. Najpierw szkoła, w której trzeba dorosnąć i dojrzeć, by móc stać się profesjonalistą w życiu zawodowym i prywatnym. Mieli świadomość, że może się nie udać. My kibice, fani również zdawaliśmy sobie sprawę, że o niektórych chłopakach słyszymy pierwszy i ostatni raz w życiu. Nie każdy może zostać piłkarzem – profesjonalnym piłkarzem. Mimo wszystko dla wszystkich jest jeszcze nadzieja. I dla Andre Morrisona, który od sześciu miesięcy pozostaje bezrobotny i dla Jona Bakero, który wisi pomiędzy MLS a USL i dla Briana Iloskiego, który próbuje swoich sił w naszym kraju. W końcu cytat „Początki zawsze są trudne, ale nawet najwięksi musieli od czegoś zacząć” to nie tylko beztreściwy frazes, prawda?