Niektórzy rozpędzają się z każdym kolejnym meczem, inni złapali lekką zadyszkę. Z każdym kolejnym tygodniem zbliżamy się do play-offów, wkraczając w najbardziej wyczerpującą część sezonu. Błędy i potknięcia zostaną wykorzystane przez innych, bo: dopóki piłka w grze, w play-offach każdy zagrać może.
To tak słowem wstępu, przejdźmy do tego, co działo się w poprzednim tygodniu MLS. Kanadyjskie drużyny są w gazie, młodzi piłkarze strzelają bramki, Chris Wondolowski jest nieśmiertelny, a przed nami Rivalry Week!
Rozpędzony Montreal Impact
Drużyna z Kanady bardzo długo nie mogła nas do siebie przekonać. Mówiąc wprost: przez długi czas grali bardzo źle, żeby nie powiedzieć fatalnie, ale już się rozkręcili, to nie sposób oderwać wzroku od duetu Ignacio Piatti & Blerim Dzemaili. Po przyjściu Samuela Piette nie można także narzekać na defensywę. Piłkarze Mauro Biello rozgrywali w tym tygodniu dwa mecze i w dwóch pokazali rywalom, że przed derbami z Toronto FC są piekielnie mocni.
Najpierw rozgromili Chicago Fire. O tym, że podopieczni Veljko Paunovicia nie radzą sobie najlepiej w wyjazdowych starciach, wiedzieliśmy jeszcze przed meczem, ale raczej mało kto spodziewał się tego, że Montreal Impact będzie o klasę wyżej od rywala prawie we wszystkich elementach gry. Jeżeli jesteście przyzwyczajeni do świetnych występów Ignacio Piattiego i macie dość ciągłego pisania o Argentyńczyku, to muszę Was rozczarować: znowu rozegrał fenomenalne zawody, strzelając dwie bramki. Chicago Fire może być zadowolone tylko z występu Djordje Mihailovicia – pierwszy mecz od początku w MLS.
Kilkadziesiąt godzin później piłkarze Montrealu Impact podejmowali Real Salt Lake. Ten sam, który na początku sezonu był porównywany do Minnesoty United. Jednak ostatnio zawodnicy Mike’a Petke radzą sobie naprawdę przyzwoicie i nie można było spisywać ich na straty. Trzeba jednak przyznać, że nawet niewielka przerwa pomiędzy meczami nie jest dla piłkarzy Impact wymówką. Kolejny raz zaprezentowali świetny poziom, a Ignacio Piatti… no cóż, znowu strzelił dwa gole. Warto jednak pochwalić Anthony’ego Jacksona-Hamela. Dotychczasowy joker Mauro Biello odegrał w meczu z Realem Salt Lake rolę pierwszoplanową: 90 minut gry – gol, asysta, asysta drugiego stopnia. Przy takiej formie Montrealu Impact pozostaje tylko zacierać ręce na mecz z równie rozpędzonym Toronto FC.
Bolesna porażka Strażaków, na Toronto nie ma mocnych
Veljko Paunović zapowiadał ten mecz jako mecz sezonu, Nemanja Nikolić twierdził, że takie spotkanie to najlepszy moment na przełamanie strzeleckiej niemocy. Skończyło się na tym, że Toronto zdeklasowali Chicago Fire przed ich własną publicznością, przerywając serię dziewięciu wygranych z rzędu na Toyota Park i pokazując, że na Wschodzie rządzi Toronto FC.
Piłkarze Grega Vanneya strzelili trzy bramki. Sebastian Giovinco mówił przed meczem, że od strzelania bramek jest nie tylko on z Jozym Altidore, bo TFC to zespół, mający wielu świetnych piłkarzy. Jakże prorocze były to słowa. Do siatki trafiał Marky Delgado (drugi gol w drugim meczu z rzędu) i nowy nabytek kanadyjskiej drużyny: Nicolas Hasler. Gwóźdź do trumny wbił dopiero w 90’ Sebastian Giovinco.
Jedyną bramkę dla Chicago Fire zdobył David Accam, co chyba nikogo nie dziwi. Na tego piłkarza niemal zawsze można liczyć. Warto dodać, że był to 32. gol strzelony w sezonie regularnym i tym samym Accam jest trzecim strzelcem w historii Chicago Fire. Strażacy muszą się wreszcie przebudzić, bo nikt nie powiedział, że awans do play-offów mają już w kieszeni.
Toronto FC są za to na autostradzie wiodącej prosto do Supporters’ Shield. Jeżeli do końca sezonu zdobędą 18 punktów, to zostaną najlepszą drużyną w historii ligi. Jeszcze nikt nie zdobył 68 punktów w sezonie regularnym MLS.
Czerwone Byki zabłądziły w oregońskim lesie
Pierwszy raz w historii Portland Timbers wygrali z NY Red Bulls przed własną publicznością. Nie było ku temu lepszej okazji. Czerwone Byki przystąpiły do rywalizacji mocno osłabione półfinałem U.S. Open Cup z FC Cincinnati. Jesse Marsch dokonał aż dziewięciu zmian i posłał w bój wielu młodych oraz debiutantów. W gronie tych drugich zobaczyliśmy Vincenta Bezecourta i Fidela Escobara. Bezecourt przeszedł do pierwszego zespołu z NY Red Bulls II, młody Panamczyk zasilił szeregi pierwszej drużyny, ale niemal od razu został wypożyczony właśnie do USL. Pierwszy sprawdzian w poważnym futbolu obaj zaliczyli z całkiem niezłymi notami. Ze szczególną uwagą warto obserwować 22-letniego obrońcę – Escobara, zawinił przy stracie bramki, ale w przyszłości może być naprawdę bardzo dobrym piłkarzem.
To by było na tyle, jeżeli chodzi o pochwały dla NY Red Bulls. Pierwsza połowa była niezwykle nudna i usypiająca. Dopiero piąty raz w tym sezonie w pierwszych czterdziestu pięciu minutach nie zobaczyliśmy nawet jednego celnego strzału. O wyniku spotkania przesądził niezawodny w tym sezonie Diego Valeri. Tydzień temu Argentyńczyk wkroczył do ekskluzywnego klubu 50&50 (50 goli i 50 asyst w sezonie regularnym MLS), ale nie zamierza na tym poprzestać. To właśnie on strzelił gola, a w doliczonym czasie gry zanotował asystę (NY Red Bulls postawili wszystko na jedną kartę, co się zemściło zabójczą kontrą, którą wykończył Darren Mattocks). Warto również pochwalić Jeffa Attinellę, który uratował swój zespół w końcówce meczu, popisując się nieprawdopodobną paradą.
My name is Jonathan, Jonathan Lewis
Zapamiętajcie to imię i nazwisko, bo tylko dzięki jego bramce New York City FC mogli cieszyć się z wygranej. 20-letni Jonathan Lewis – #3 tegorocznego SuperDraftu. Tydzień temu strzelił swojego pierwszego gola w MLS, w tym tygodniu strzelił swojego pierwszego „game-winnera”, w dodatku w doliczonym czasie gry!
Zanim jednak do tego doszło, byliśmy świadkami dość przeciętnego meczu, którym NE Revolution za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do straty bramki. Swoją drogą świetnie spisywał się w tej roli ściągnięty w tym okienku transferowym Claude Dielna. W drugiej połowie to właśnie goście dość niespodziewanie wyszli na prowadzenie. Bramkę strzelił ten, który ostatnio jest asem w rękawie Jaya Heapsa – Teal Bunbury, wykorzystując błąd Seana Johnsona. Szkoleniowiec zmienił ustawienie The Revs na 4-4-2 z diamentem w środku m.in. dlatego, żeby w ataku mogło grać dwóch napastników: Kei Kamara i Teal Bunbury.
Przez chwilę wydawało się, że NE Revolution mogą odnieść pierwsze zwycięstwo na wyjeździe w tym sezonie, ale wtedy do akcji wkroczył niezniszczalny David Villa. W 77’ obrona gości zapomniała, co się powinno robić we własnym polu karnym, a Hiszpan strzelił swojego 19. gola w sezonie, uciekając rywalom w walce o koronę króla strzelców. Zwycięską bramkę strzelił wspomniany już wcześniej Jonathan Lewis.
Nieśmiertelny Wondolowski
Jeżeli wymieniamy najbardziej niedocenianych piłkarzy w MLS, to warto wspomnieć o Chrisie Wondolowskim. W meczu z Philadelphią Union dokonał rzeczy bez precedensu. W doliczonym czasie gry strzelił bramkę z rzutu karnego, która dała SJ Earthquakes remis. Było to 10. trafienie Wondolowskiego w tym sezonie. Został tym samym pierwszym piłkarzem w historii MLS, który w ośmiu kolejnych sezonach strzelał 10 i więcej goli w sezonie regularnym. Nie ma sobie równych, kolejny rok zapewnia swojej drużynie bramki, a już wkrótce może przegonić Landona Donovana jeżeli chodzi o bramki strzelone w MLS.
Bohaterem tego meczu był bez wątpienia Wondolowski, ale warto również wspomnieć o tym, że pierwszego gola przed własną publicznością strzelił Vako Qazaishvili, 250. mecz w sezonie regularnym MLS zaliczył Shea Salinas, a wybrany z #77 w tegorocznym SuperDrafcie Jack Elliott strzelił swojego pierwszego gola w MLS. Ostatecznie obie drużyny podzieliły się punktami, choć każda z nich wolałaby mieć na swoim koncie trzy oczka.
Zadyszka FC Dallas, Sporting wciąż mocny
Sporting KC na razie specjalnie nie rozpacza po utracie Doma Dwyera. Jego miejsce zajął Diego Rubio i też strzela bramki. W dodatku SKC nie przegrywają, Children’s Mercy Park wciąż jest twierdzą. Ostatni raz przegrali tam 7 kwietnia 2012. Z kolei FC Dallas nie wygrali meczu od 30 lipca, notując trzy porażki w ostatnich czterech meczach. Sporting KC zachował czyste konto po raz pierwszy od 17 czerwca. Warto dodać, że asysty przy obu trafieniach notował Graham Zusi, a defensywa gospodarzy rozegrała naprawdę kapitalny mecz.
D.C. United w końcu zwycięscy
Mecz pomiędzy Colorado Rapids a D.C. United nie zwiastował zbyt wielu emocji, a już z pewnością nie zapowiadało się na to, że zobaczymy dobrą piłkę. D.C. wygrali pierwszy mecz od 22 czerwca. Po samobójczym trafieniu Jareda Wattsa. I niech to będzie idealnym podsumowaniem tego spotkania. Dodam jeszcze, że była to naprawdę piękna bramka.
Nie można także zapominać o tym, że D.C. United w dużej mierze zawdzięczają to zwycięstwo Billowi Hamidowi. Tydzień temu świetne zawody między słupkami rozegrał Sean Johnson, w tym mogliśmy podziwiać bramkarza D.C. United.
Tydzień temu Sean Johnson wybronił NYCFC zwycięstwo, dzisiaj w nocy ten wyczyn powtórzył Bill Hamid.
Colorado Rapids 0:1 D.C. United#MLSpl pic.twitter.com/jKF6vZJKU3— Katarzyna Przepiórka (@pustulkaa) 20 sierpnia 2017
Sounders wygrywają z Minnesotą rzutem na taśmę
Minnesota United jeszcze nie wygrała wyjazdowego meczu z MLS i nie zanosi się na to, żeby w najbliższym czasie miała tego dokonać. Piłkarze Adriana Heatha dwa razy z rzędu mierzyli się z Seattle Sounders i dwa razy przegrali, choć ostatnie spotkanie dopiero w doliczonym czasie gry, po rzucie karnym.
Pierwszą bramkę meczu zdobył Ethan Finlay, który dołączył do drużyny kilka dni wcześniej. Był to jedyny celny strzał Minnesoty United w tym meczu. Stan rywalizacji wyrównał Chad Marshall, który w ostatnich tygodniach jest królem na środku defensywy. Jeżeli taką formę utrzyma do play-offów, szanse Seattle Sounders na obronę tytułu tylko rosną. Decydującą bramkę strzelił Clint Dempsey, wykorzystując rzut karny podyktowany w doliczonym czasie gry.
BC Place – twierdza Vancouver Whitecaps
Houston Dynamo mają problem z grą na wyjazdach, w dodatku nie wystawili najmocniejszego składu ze względu na dużą liczbę spotkań w najbliższym czasie (m.in. derby Teksasu w środku tygodnia). Vancouver Whitecaps zakończyli serię sześciu meczów bez porażki Houston Dynamo. Świetne zawody rozegrał Yordy Reyna, który strzelił bramkę i wywalczył rzut karny. Honorowego gola strzelił Romell Quioto.
Vancouver Whitecaps wypuścili przed meczem z Houston Dynamo filmik: Houston, You have a problem. ?
A potem wygrali mecz! ?#MLSpl #VANvHOU pic.twitter.com/CSNkjRYMVu— Katarzyna Przepiórka (@pustulkaa) 20 sierpnia 2017
Seria bez wygranej wciąż trwa – remis Orlando City z Columbus Crew
Od 1 czerwca kibice Orlando City czekają na zwycięstwo na własnym stadionie. W meczu z Columbus Crew oddali 21 strzałów, ale to właśnie goście wyszli pierwsi na prowadzenie. Pierwszą bramkę w MLS strzelił Lalas Abubakar (#5 tegorocznego SuperDraftu).
Dopiero w drugiej połowie stan rywalizacji wyrównał Giles Barnes, wystarczyło to jeden tylko do remisu. Orlando City nadal znajdują się „pod kreską”, a do miejsca premiowanego awansem do play-offów tracą pięć punktów. Jason Kreis znowu jest pod presją, brak awansu do play-offów może oznaczać powtórkę z rozrywki i pożegnanie z pracą (podobnie było w New York City FC).
Komplet wyników 24. tygodnia MLS
Montreal Impact 3:0 Chicago Fire (skrót)
Portland Timbers 2:0 NY Red Bulls (skrót)
Montreal Impact 3:1 Real Salt Lake (skrót)
Orlando City 1:1 Columbus Crew (skrót)
Chicago Fire 1:3 Toronto FC (skrót)
Sporting KC 2:0 FC Dallas (skrót)
Colorado Rapids 0:1 D.C. United (skrót)
Vancouver Whitecaps 2:1 Houston Dynamo (skrót)
SJ Earthquakes 2:2 Philadelphia Union (skrót)
New York City FC 2:1 NE Revolution (skrót)
Seattle Sounders 2:1 Minnesota United (skrót)