W tym sezonie stało się to, czego obawiał się każdy fan New York Red Bulls. NYCFC zdobyli MLS Cup przed nimi, będąc w lidze o kilkanaście lat krócej. I jest to miód na serce każdego z fanów „Gołębi”, w tym na moje, ale tu przecież chodzi tylko o City, więc na nich się skupmy i ich pochwalmy. Bo jest za co.
Gdy oglądałem pierwszy mecz sezonu z D.C. United, miałem przed oczami flashbacki z poprzedniego (i nie tylko!) sezonu. Kolejny rok walki o awans do play-offów, a potem taktyczne odpadnięcie po jakiejś dogrywce w półfinale konferencji, mimo że NYCFC dominowało. Same script as always. Muszę jednak przyznać, i robię to nawet bez większej niechęci, że się myliłem. New York City FC w tym roku mi imponowało, poza kilkoma spotkaniami, potrafili wygrywać wygrane mecze (poza feralnym wyjazdem do Bostonu, 1:2 z NE Revs), przepychać takie, które powinni zremisować oraz remisować takie, które powinni przegrać. Oczywiście zdarzały się wpadki. Mniejsze (remis 1:1 w „wygranych” derbach z NY Red Bulls) oraz większe (brak zwycięstwa w którymkolwiek ze spotkań derbowych). Ale gdy patrzy się na to z perspektywy czasu, to była mała cena za zdobycie MLS Cup.
Zespół z Nowego Jorku nie musiał drżeć o awans do postseasonu, wydawać się mogło, że wszystko jest pod kontrolą. Świetna końcówka sezonu regularnego to potwierdziła, gdzie po przegranych derbach z NYRB (obiecuje, to już ostatni raz, gdy o nich wspominam), NYCFC nie dało się pokonać w ostatnich pięciu meczach, wygrywając trzy z nich.
Za to play-offy to już pokaz wysokich umiejętności trenera NYCFC, czyli Ronny’ego Deili (gdybym pokazał ten fragment samemu sobie sprzed 11 miesięcy, to bym się wyśmiał). Mecz z Atlantą United? Wszystko pod kontrolą, rywale nie istnieli na jakże „na-pewno-wymiarowej” murawie Yankee Stadium. NE Revs? Poza pierwszą połową nie mieli żadnych argumentów, a gol na 2:2 w dogrywce trzeba potraktować jako ten z rodzaju dość szczęśliwych. Philadelphia Union? Prowadzili przez krótką chwilę w drugiej połowie, ale gdy „Gołębie” wrzuciły wyższy bieg, nie było czego z nich zbierać. Naprawdę, gra podopiecznych trenera Deili mi imponowała. Podobnie zresztą było w meczu finałowym. W pierwszej połowie Timbers nie oddali nawet jednego celnego strzału(!) i dopiero zmasowane ataki w końcówce dały im wyrównanie, ale karne i tak były na korzyść New York City FC. Puchar powędrował do Nowego Jorku. Pierwszy raz w historii. Nareszcie.
Niekwestionowaną gwiazdą NYCFC był Valentin „Taty” Castellanos. Chciałbym powiedzieć, że w momencie pisania tego tekstu przechodzi on testy medyczne w jakimś europejskim klubie, ale niestety, tak nie jest. Jeśli gdzieś trafi tej zimy, to do Brazylii albo Argentyny, ale oby tak się nie stało. Taty ma za sobą niesamowity sezon – wygrał Złotego Buta MLS, zdobywając 19 bramek w sezonie zasadniczym, pokonując Ole Kamarę dzięki większej liczbie asyst (8). Wbrew pozorom Taty pracował nawet w defensywie (nie jakoś często, ale robił to), choć nie zawsze z pozytywnym skutkiem – jego czerwona kartka w meczu z Revs mogła kosztować zespół awans do finału konferencji. Młody napastnik z Argentyny niesamowicie się rozwinął w tym roku i pokazał, że zasługuje na szansę gry w Europie – i oby się jej doczekał, bo z całym szacunkiem do lig z Ameryki Południowej – jeśli tam wyląduje, tylko będzie wstrzymywać swoją karierę.
Jeśli chodzi o młodych piłkarzy w drużynie mistrza MLS, to wyróżnić możemy dwójkę graczy. Usual suspectem w tej sytuacji jest James Sands. Uwielbiam tego gracza, naprawdę. W tak młodym wieku stał się piłkarzem decydującym o sile NYCFC. Wszechstronność była jego mocną stroną w tym roku, tak jak i zresztą w poprzednich, bo Sands mógł grać w pomocy lub też w razie potrzeby na środku obrony. Był IDEALNYM graczem do taktyki NYCFC, w której to płynnie zespół przechodził z formacji z trzema obrońcami na taką z czwórką z tyłu. Dziś James jest już graczem szkockiego Rangers i piszę to z bólem serca: to świetna wiadomość. Tak naprawdę już rok temu powinien wyjechać do Europy, ale kontuzja to trochę zastopowała.
From first homegrown to first champion 🌟
Thank you for everything, James 💙🗽
— New York City FC (@NYCFC) January 5, 2022
Drugim wartym wspomnienia zawodnikiem jest Tayvon Gray. Młody prawy obrońca, który po kontuzji Najlepszego Prawego Obrońcy Ligi™, czyli Antona Tinnerholma, musiał w końcówce sezonu wejść w jego buty. I zrobił to świetnie, nie dając odczuć brak Szweda na prawej flance. W tym roku szkoleniowiec NYCFC będzie miał pozytywny ból głowy, jeśli chodzi o obsadę tej pozycji.
W kategorii rozczarowania sezonu mógłbym mieć spore pole do popisu, gdyby mój „ulubiony” gracz NYCFC, Jesus Medina, zagrał gorsze zawody. Ale wiecie co? W tym sezonie nie można wskazać kogoś takiego. Jasne, Medina irytował, momentami nawet bardzo, ale nie na tyle, by go tutaj wskazać. Heber? Brazylijczyk większość sezonu leczył kontuzję, ale gdy już wchodził na boisko, to i tak dorzucał coś od siebie (4 bramki w 10 występach). Po prostu nie można nikogo wskazać palcem i powiedzieć: ”On zawiódł w tym roku” – byłoby to co najmniej nie na miejscu. Dlatego też tym razem musicie mi wybaczyć, ale obejdziemy się bez rozczarowania.
Patrząc na to, co przyniesie nowy sezon, myślę, że fani NYCFC mogą w niego patrzeć z optymizmem. Jeśli Taty nie odejdzie z klubu, realnie będzie można myśleć o obronie mistrzowskiego tytułu. Nareszcie wydarzyło się coś, co może odciągnąć myśli fanów od przeciągającej się sprawy ze stadionem – oby w 2022 było podobnie.