W świecie, gdzie za 18-latka płaci się 180 mln €, nie można nazwać o 8 lat starszego zawodnika młodym, perspektywicznym piłkarzem. Takie określenie nie ma prawa bytu nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie przecież obowiązują zupełnie inne zasady. Zatem w jakiej szufladce należy umieścić Luke’a Spencera? Gdzie powinniśmy sięgnąć, chcąc poznać go bliżej? Najbardziej odpowiednia będzie chyba ta z dopiskiem: historie niezwykłe.
Jak w USA zostać profesjonalnym piłkarzem? Są dwie podstawowe drogi. Pierwsza to akademia piłkarska, najbardziej wyróżniający się piłkarze mogą podpisać kontrakt z pierwszym zespołem. Druga jest zdecydowanie trudniejsza i bardziej wymagająca. Właśnie tę ścieżkę obrał Luke Spencer. Do spełnienia marzeń zabrakło naprawdę niewiele.
W szkole średniej był wyróżniającym się piłkarzem. Dla Winton Woods strzelił 24 goli, w tym sześć, które zapewniły wygraną, do tego dorzucił 13 asyst. Już wtedy było wiadomo, że będzie jednym z kluczowych napastników w drużynie uniwersyteckiej. W 2009 roku rozpoczął studia na Uniwersytecie Xaviera (Cincinnati, Ohio), dołączając oczywiście do Xavier Musketeers. Bardzo szybko odnalazł się w pierwszej drużynie i miejsca w składzie nie oddał aż do 2012 roku, kiedy żegnał się z grą w lidze uniwersyteckiej (NCAA). Należało zrobić kolejny krok. Już na początku kariery został wpisany w notesy skautów. Regularnie odbierał też różne wyróżnienia za swoją grę. Dostał więc swoją szansę w PDL (Premier Development League), skąd wywodzi się około 70% zawodników wybieranych w drafcie.
Sama gra i strzelanie bramek na uniwersytecie nie gwarantują jednak kontraktu w Major League Soccer, ale Luke Spencer wyrastał ponad stawkę i zauważyli to odpowiedni ludzie. Po zakończeniu przygody w Xavier Musketeers został zaproszony do MLS Combine (obóz dla najlepszych piłkarzy z NCAA przed SuperDraftem). Wykorzystał swoją szansę, żeby pokazać się wszystkim skautom, strzelił nawet gola.
Tak opisywał go jeden ze skautów tuż przed SuperDraftem w 2013 roku:
„Jest bardzo duży. Świetnie gra plecami do bramki i potrafi utrzymać się przy piłce. Oglądaliśmy go na nagraniach – bardzo dobrze porusza się z piłką i bez niej. Ma kilka asów w rękawie, stojąc naprzeciwko ciebie, zmyli cię samym balansem ciała. On nie jest tylko dużym facetem. Jego miejsce jest w tej lidze. (…) Jest bardzo dobry, posiada pewne cechy, które świadczą o profesjonalizmie”
Z numerem pierwszym został wybrany przez New England Revolution Andrew Farrell. Do dzisiaj jest podstawowym obrońcą tego zespołu. Żołnierz Jaya Heapsa. Nie oszukujmy się, Luke Spencer nie był piłkarzem, który byłby rozchwytywany w pierwszej rundzie draftu. Nie zmienia to jednak faktu, że był dość wysoko rozstawiony. Został wybrany jako #23 właśnie przez NE Revolution.
Po ogłoszeniu decyzji, Simon Borg (dziennikarz mlsscoccer.com) dyskutował na temat tego wyboru z Alexim Lalasem oraz Taylorem Twellmanem. Podkreślali, że idealnie pasuje do układanki Heapsa. Woski, atletyczny, dobrze radzący sobie przy stałych fragmentach gry, umiejący grać tyłem do bramki, ale również świetny technicznie, z dobrym dryblingiem i uderzeniem, nie wspominając o ciągu na bramkę.
Warto dodać, że wybór danego gracza w drafcie wcale nie oznacza, że automatycznie zostaje on piłkarzem tej drużyny. Pozostał zatem ostatni, a zarazem najważniejszy krok: podpisanie kontraktu. Luke był na dobrej drodze. Pierwszy profesjonalny kontrakt był na wyciągnięcie ręki. No właśnie, był…
Casa Grande, obóz treningowy w Brazylii: to był pierwszy tydzień treningów z The Revs. 22-latek spisywał się przyzwoicie, preseason trwał w najlepsze. I właśnie wtedy zawalił mu się świat. Rutynowe ćwiczenie, którego nie ukończył. Leżał na trawie, zwijając się z bólu. Próbował robić dobrą minę do złej gry, ale rezonans magnetyczny rozwiał wszystkie wątpliwości i potwierdziły się najgorsze przypuszczenia: zerwane więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie. Konieczność rekonstrukcji ACL i przerwa, bardzo długa przerwa. Sezon lub dwa. Marzenia o Major League Soccer, kontrakcie z NE Revolution czy w ogóle profesjonalnej grze w piłkę nożną legły w gruzach. Wszystko, na co tak ciężko pracował, zostało zaprzepaszczone w jednej chwili.
„Byłem załamany, kiedy otrzymałem telefon” – wspomina Andy Fleming – trener Xavier Musketeers. Luke był jego najlepszym piłkarzem. W ostatnim sezonie wykręcił nieprawdopodobne liczby. Można powiedzieć, że to tylko liga uniwersytecka, ale z drugiej strony tylko najlepsi mogli w niej tak brylować. Spencer był jednym z nich, a on nie mógł mu pomóc.
Początkowo młody zawodnik nie mógł pogodzić się z tą sytuacją: „Bardzo szybko zderzyłem się z rzeczywistością. Byłem sfrustrowany”. Postanowił wrócić na uniwersytet i ukończyć studia. To był ostatni semestr. 22-latek skupił się na nauce i skończył studia licencjackie na kierunku Liberal Arts. Program takich studiów polega na indywidualnym doborze przedmiotów z najważniejszych dziedzin akademickich. W Polsce odpowiednikiem takiego programu są Indywidualne Studia Międzyobszarowe.
„Istnieją dwa sposoby na poradzenie sobie z tak ciężką sytuacją. Pierwszy: możesz czuć do siebie żal i obwiniać wszystkich dookoła. Drugi: zmotywować się i przebrnąć przez ten okres” – mówił Spencer. Dodał też: „W dzisiejszym świecie ukończenie studiów jest bardzo ważne. Nigdy nic nie wiadomo. Możesz tego potrzebować”.
We wrześniu NE Revolution zaproponowali mu opiekę, dalszą rehabilitację i powrót do treningów. Luke początkowo skupiał się głównie na ćwiczeniach wzmacniających i bieganiu. Nie krył podekscytowania. Był szczęśliwy i wierzył, że tym razem mu się uda: „Jest świetnie. Miło widzieć ponownie twarze tych chłopaków i być w tym środowisku. Niektóre ćwiczenia wykonywałem dużo lepiej niż ostatnio. To było kilka naprawdę dobrych dni”. Zadowolony był również trener NE Revolution – Jay Heaps: „Dobrze widzieć, jak duże postępy poczynił. To trudna sytuacja dla młodego chłopaka, kiedy zostajesz wybrany w drafcie i łapiesz taką kontuzję w preseasonie, dlatego dobrze, że znowu jest z nami”.
I wtedy najgorszy możliwy scenariusz stał się rzeczywistością. Luke Spencer ponownie doznał urazu kolana. Trzy operacje w ciągu półtora roku. Wydawało się, że to koniec jego piłkarskiej kariery. Rekonwalescencja wciąż się przedłużała. Nikt nie mówił o powrocie, a raczej rozpoczęciu profesjonalnej kariery.
Dopiero na początku 2015 roku wrócił do pełnej sprawności. To był czas, do którego woli nie wracać. Najważniejsze, że miał go już za sobą. Tym razem NE Revolution nie wyciągnęli pomocnej ręki. Podobno „do trzech razy sztuka”, ale nie w tym przypadku. Żaden profesjonalny klub nie chciał zaryzykować, ale Luke wciąż marzył o grze w piłce. Postanowił spróbować sił w NPSL (National Premier Soccer League, czwarta liga w Stanach Zjednoczonych). Dostał angaż w Cincinnati Saints (aktualnie to Dayton Dynamo).
„To było wspaniałe doświadczenie. Wracając po kontuzji, mogłem trenować i sprawdzić się na wysokim poziomie. To naprawdę mi pomogło” – podkreślał dwa lata po SuperDrafcie sam Luke.
Wielu o nim zapomniało, ale on wciąż był głodny gry. Chciał wrócić do wielkiej piłki. Major League Soccer to odległy cel, należało zacząć od czegoś mniejszego. Jest NASL (North American Soccer League) czy USL (United Soccer League) – również profesjonalne ligi. Po sezonie w NPSL dostał szansę właśnie w USL. 15 lutego 2016 roku podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z FC Cincinnati. W końcu dopiął swego. Grał w klubie z prawdziwego zdarzenia. Niestety trafił tam w złym momencie. To był czas Seana Okoliego, Luke był tylko zmiennikiem 23-latka, który wykręcał niesamowite liczby. W ciągu jednego sezonu jego rywal strzelił 16 bramek w 29 meczach. Został również wybrany MVP rozgrywek. Spencer dostawał ochłapy, a większość czasu spędzał na trybunach. W 2016 roku na boisku „rozegrał” 64 minuty. To nie był wymarzony start, a sam piłkarz był sfrustrowany. Kontrakt kończył się wraz z końcem sezonu, a on nie dostał nawet porządnej szansy, żeby udowodnić swoją wartość.
Sean Okoli przeszedł do Major League Soccer, gdzie aktualnie w spędza czas na ławce New York City FC, ale Luke Spencer również opuścił klub. Los na loterii podarował mu trener Louisville City FC – James O’Connor:
„Po raz pierwszy zauważyłem Luke’a w zeszłym roku, kiedy byliśmy z zespołem w IMG Academy w trakcie preseasonu. Od tego momentu go obserwowaliśmy. Nie dostał zbyt wielu szans w 2016 roku, ale uważamy, że posiada wiele atrybutów. Pokazał to, kiedy go zaprosiliśmy do naszego ośrodka. Pragnie gry i ma niesamowity charakter, to jedne z najważniejszych kryteriów, na które zwracamy uwagę. W dodatku jest bardzo zdolnym piłkarzem. Cieszę się, że mam go na pokładzie. (…) Jego obecność daje nam nowe możliwości. Różni się od Camerona i Iliji, co jest bardzo istotne. Ma największy ciąg na bramkę. Daje to nam trzech napastników o różnych mocnych stronach”.
Sam Luke Spencer chciał po prostu grać: „Moim celem jest gra w podstawowej jedenastce i mam nadzieję, że cały sezon będę grał jako podstawowy napastnik Louisville”.
Kiedy podpisywał kontrakt z FC Cincinnati, mało kto kojarzył go z piłkarzem, który został wybrany w drafcie, a kontuzja zastopowała jego karierę. Trzeba przyznać, że niewielu kojarzyło, że jest w ogóle piłkarzem tej drużyny. Dopiero przenosiny do Louisville pozwoliły mu zapisać nową kartę w swoim życiu.
Szybko wywalczył sobie miejsce w wymarzonym, podstawowym składzie. James O’Connor mu zaufał, a ten odpłacił mu z nawiązką. W pierwszym meczu pojawił się murawie dopiero w drugiej połowie, ale potem został liderem. W drugim meczu strzelił już swoją pierwszą bramkę. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu jego były kolega z boiska, a teraz trener Dayton Dynamo w NPSL – Dan Weist nie miał wątpliwości, że odniesie sukces z Louisville, twierdząc, że Luke to człowiek niezwykle pracowity i mocno stąpający po ziemi.
Zarówno trener, jak i znajomi, mieli rację. Luke Spencer to najlepszy piłkarz Louisville City FC i największe wzmocnienie tej drużyny w tym sezonie. Najskuteczniejszy napastnik i lider, którego każdy darzy szacunkiem. Dołączył do nich na początku roku i w tak krótkim czasie wypracował sobie pozycję, na którą trzeba sobie zasłużyć. W sierpniu strzelił połowę swoich goli, wyprowadzając Louisville City na pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej.
W wieku 26-lat udowodnił wszystkim, że stać go na grę na wysokim poziomie, jednocześnie dając znać, że nie jest to szczyt jego możliwości. W USL kończy się sezon zasadniczy, po nim przyjdzie prawdziwy test dla Spencera: play-offy. Nie zmienia to faktu, że już teraz może uważać się za wygranego. Kto by pomyślał, że po takich przeżyciach będzie kluczowym piłkarzem swojej drużyny, de facto na początku swojej profesjonalnej kariery.
„To ktoś z niesamowitym charakterem. Potrafi słuchać, jest głodny gry i cały czas pragnie być lepszym piłkarzem. Każdy, nie tylko ja czy personel, ale każdy z piłkarzy darzy go szacunkiem, wszystko zawdzięcza sobie samemu” – trener James O’Connor.
Historia Luke’a Spencera pokazuje, że talent to nie wszystko. Czasami musisz kilkukrotnie upaść, żeby podnieść się i stać się silniejszym. Dziś odbiera swoją nagrodę, ale tylko on wie, ile kosztowało go dotarcie do tego miejsca. Do wszystkiego doszedł sam. Dzięki ciężkiej pracy i determinacji Andy Fleming może stawiać go za wzór dla młodych piłkarzy Xavier Musketeers. Być może kiedyś sam Luke opowie im swoją historię. Na razie fabuła dopiero się rozkręca, do zakończenia jeszcze daleko, a on sam nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.