Hollywood. Każdy aktor marzy o tym, by zagrać tu chociaż raz, by spojrzeć na zielone wzgórze wzrokiem pełnym pogardy, bądź podziwu, by poczuć powietrze, pachnące sławą, wielkim pieniądzem i hektolitrami łez wylanych przez tych, którym nie wyszło, a miało wyjść. Są aktorzy, którzy stają się sławni przez jedną wielką rolę i ciągną na niej przez całą karierę. A są tacy, którzy kiedyś byli wielcy, ale w pewnym momencie coś poszło nie tak. Oczywiście, dostają szansę powrotu na czerwony dywan, ale gdy kolejny film okaże się finansową klapą, nie będzie kolejnej szansy. Nie będzie powrotu. Hollywood wchłonie kolejną ofiarę, po czym ze złośliwą satysfakcją oznajmi: CZAS ODEJŚĆ. Przyznacie, Hollywood nie ma sentymentu. Tym bardziej litości.
***
Wymuszona, przyspieszona emerytura. Gdyby chodziło o robotnika, subiekta czy woźnego w rejonowym gimnazjum napisałbym, że bardzo mi przykro, że powinno się szanować pracowników i dać im w spokoju dociągnąć do emerytury. Może i to niemoralne, ale futbol jest przesiąknięty niemoralnością od stóp po samą głowę, więc po prostu się nie wyróżnię – NARESZCIE.
Nie wiem, co było oficjalną przyczyną zakończenia współpracy – zaryzykuje tezę, że „osiąganie” beznadziejnie słabych wyników, mając na uwadze proporcję potencjału, jakim dysponuje Los Angeles Galaxy – i szczerze mówiąc, w najmniejszym stopniu mnie to nie interesuje. Liczy się to, że Sigi Schmid już nie jest trenerem, bo najprościej w świecie się wypalił. Żeby nie było wątpliwości, nie mam zamiaru umniejszać wielkich osiągnięć pana Schmida. Jest legendą amerykańskiej piłki. Historią. Przeszłością. Jednak jak śpiewała niegdyś śp. Anna Jantar – „nic nie może przecież wiecznie trwać”. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, a w tym przypadku stało się to niestety zdecydowanie za późno. Sigi zasłużył na emeryturę, szkoda, że odchodzi na nią w tak marnym stylu. No, ale cóż życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
W przypadku Los Angeles Galaxy i wszystkich ludzi związanych z funkcjonowaniem tego klubu, w ostatnich dwóch latach nic nie układa się, tak jak powinno. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Przepraszam, że LA Galaxy jest tak beznadziejnie zarządzanym klubem i muszę ich bezwstydnie rugać. Co do Sigiego i mojego oschłego pożegnania, postaram się zrehabilitować.
Drogi Panie Sigi,
w imieniu fanów Los Angeles Galaxy dziękuję za wspaniałą pierwszą kadencję, jedyne jak dotychczas (podejrzewam, że to dotychczas potrwa dłużej, niż mogłoby się nam wszystkim wydawać) zwycięstwo w Lidze Mistrzów CONCACAF, pierwsze mistrzostwo klubu w MLS. O drugiej kadencji nie napiszę, z szacunku.
Owocnej emerytury,
Kochający Wiktor
***
Miałem już kończyć temat szanownego trenera, ale przypomniało mi się, że przeczytałem ostatnio wywiad dla ESPN, w którym pan Sigi stwierdził, że zostawił klub w lepszej kondycji… Lepszej kondycji… Lepszej kondycji od swojego poprzednika. Przypominam, że chodzi o Curta Onalfo.
[KURTYNA W DÓŁ]
{Głębokie odetchnięcie}
Nie wiem, czy można bardziej obniżyć swój autorytet. Myślę, że się nie da…
***
Następcą Sigiego Schmida zostaje nie kto inny jak Dominic Kinnear – słynny zdobywca dwóch MLS Cup z raczkującym wówczas Houston Dynamo. Brakowało wam tego jegomościa? Mnie też nie. Może inaczej, nie w zespole, który się topi i pilnie potrzebuje wyszkolonego ratownika. Takiego w stylu Mitcha Buchannona ze Słonecznego Patrolu. Z całym szacunkiem dla Kinneara, ale też już jest wypalony. Jego druga kadencja w San Jose Earthquakes była mizerniutka. Wiem, że w tym momencie już chcecie mnie zwyzywać za stronniczość i koloryzację, więc skontruję, najlepiej jak potrafię – szczyptą suchych statystyk.
Druga kadencja Kinneara w Quakes: średnia 1,28 puntu na mecz od października 2014 do czerwca 2017. Na ten moment Galaxy mają 38 punktów, czyli średnią 1,31 punktu na mecz. Szóste Portland Timbers śr. 1,57 punktu na mecz. Kinnear tylko podczas pierwszej kadencji w San Jose Earthquakes (chodzi o ogólny pobyt w klubie, czyli 66 meczów) uzyskał wyższą średnią – dokładnie 1,61 punktu na mecz. Zakładając, że Portland Timbers zagrają na takim samym poziomie jak dotychczas, po 34 kolejkach powinni mieć na swoim koncie 53 oczka, więc Galaxy musieliby wygrać wszystkie pozostałe pięć spotkań do końca sezonu, co przy formie obrony Kalifornijczyków jest po prostu niewykonalne.
Może i myślę bardzo pesymistycznie. Może i jestem beznadziejnym fanem. Może i nie powinniście tego w tym momencie czytać, ale ja temat Play-Offów uważam już raczej za zamknięty. Dominic Kinnear to nie Tom Cruise – nie oszukujmy się.
„That’s me in the corner
That’s me in the spotlight
Losing my religion”
***
Znów chciałem zacząć „a po ciemnej stronie księżyca”, ale tak się składa, że ta ciemna strona jest jaśniejsza od tej jasnej. Brzmi skomplikowanie, ale LAFC na 90% (na oko, nie bierzcie tego zbyt dosłownie) znajdą się w play-offach, a pięciokrotni mistrzowie MLS drugi rok z rzędu na 99,9% (już mniej na oko) nie. Trzeba uczciwie przyznać… Bob Bradley robi robotę i mimo że jego zespół nie czaruje tak, jak na początku tego roku, nadal budzi respekt.
Szczerze powiedziawszy trudno pisać mi o LAFC, ponieważ gdy nie robią akurat żadnych ruchów transferowych, panuje u nich totalna martwota. Wygrywają z kim trzeba, rzadko tracą punkty, a jak już je tracą to z zespołami, z którymi nie jest to żadnym wstydem. W porównaniu z LA Galaxy, którzy dają ciała (miało być nieco bardziej prostacko, ale trzeba zachować klasę) na każdym kroku, są totalnymi nudziarzami.
Chociaż przepraszam, ostatnio doszło do dość niespotykanej sytuacji. Marco Ureña strzelił bramkę. Myślę, że powinniśmy to odnotować, ponieważ ostatni raz w lidze taka sytuacja miała miejsce 22 października 2017 roku. Jak to mówią lepiej późno niż wcale. Uznajmy, że Kostarykanin to as w talii Bradleya i Amerykanin szykował go specjalnie na play-offy.
***
Fani LAFC, z ręką na sercu, podczas play-offów będzie tylko o waszej drużynie – z przyczyn oczywistych rzecz jasna. Tymczasem przechodzimy do moich typów, najbardziej niepotrzebnego i nietrafionego elementu tej serii.
Zaczynamy sobotnim meczem na Banc of California Stadium przeciwko San Jose Earthquakes. Filozofii nie ma – The Quakes to zdecydowanie najgorsza drużyna tej ligi, a u siebie trzeba takowe pokonywać. Tydzień później wyjazd do Illinois. Strażacy teoretycznie walczą jeszcze o play-offy, ale w praktyce ich szanse oscylują w okolicy błędu statystycznego. Kończymy wyjazdem do Colorado, które również gra już o nic. Na dobrą sprawę wypadałoby zrobić komplet, ale pięć punktów da już spokojne miejsce w postseason, a to cel minimum.
Galaxy mają jasną sytuację – muszą wygrywać wszystko jak leci. Ładnie brzmi, prawda? Dwa mecze u siebie ze Seattle Sounders i Vancouver Whitecaps, które walczą o pierwszą szóstkę, z pewnością nie ułatwią sprawy, a wyjazd do liderującego na zachodzie Sporting Kansas City to już w ogóle kosmos. Obawiam się, że nawet wcześniej wymieniony Tom Cruise w roli Ethana Hunta nie za wiele by pomógł.
Znów nastrój nieco podupadł… Nie da się ukryć, nie emanuje dzisiaj optymizmem na lewo i prawo. Za dwa/trzy tygodnie (druga wersja jest bardziej prawdopodobna), kiedy znowu napiszę Pamiętniki, prawdopodobnie będziemy wiedzieli już wszystko, a przynajmniej większość. Tymczasem żegnam moi drodzy. Dziękuję za kolejny raz, pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia.
***
P.S. Standard. Wiem, że to już nawet nie jest śmieszne, ale nie zapominam specjalnie, naprawdę.
Stabliność posady:
Bob Bradley: 70%
Dominic Kinnear: 100% (do końca sezonu)
Sigi Schmid: OUT
PS2. Oczywiście trzeba było jeszcze o czymś zapomnieć. Ach, jaka ta pamięć jest ulotna. Pewnie już wszyscy wiedzą, więc napiszę o tym z obowiązku, a nie w ramach ciekawostki, czy tym bardziej przyjemności. Szanowny towarzysz Zlatan Ibrahimović strzelił przeciwko Toronto FC swojego pięćsetnego gola. Kompletnie nic to nie dało drużynie, ponieważ obrona Galaxy jest totalnym rakiem, niemniej gratuluję serdecznie i życzę kolejnych goli.
Zlatan’s 500th career goal is RIDICULOUS. 🔥#TORvLA #Zlatan500 https://t.co/gosg571udB
— Major League Soccer (@MLS) 16 września 2018
Naszła mnie teraz taka myśl, nie wiem, czy dobra, ale jak już o niej pomyślałem, to się z wami podzielę. Mam wrażenie, że działacze Los Angeles Galaxy postawili sobie ambitny cel stworzenia zespołu na wzór wybitnych klubów z polskich Seria B (B-klasa) – to nie obrona jest winna, że zespół przegrywa, tracąc po pięć goli w meczu, skoro napastnicy mogą strzelić sześć czy siedem. Chyba naprawdę czas kończyć, bo za chwilę posunę się w swoich teoriach za daleko, a tego byśmy nie chcieli.
Dziękuje za kolejny raz. Trzymajcie się w zdrowiu i szczęściu. Widzimy się niedługo. Mam nadzieję.
Do widzenia, dobranoc itd…