Istnieje grupa ludzi, do których bardzo szybko się przyzwyczajasz i jest niezwykle ciężko pogodzić się z ich odejściem. Do nich zaliczał się Patrick Vieira. Przyszedł do MLS, wprowadził swoje zasady i zbudował jedną z najlepszych drużyn w lidze. Po ponad dwóch latach pracy pożegnał się bez uprzedzenia. Przyzwyczailiśmy się do Francuza na ławce NYCFC i jeszcze za nim zatęsknimy.
Mam tendencję do nadmiernego rozpisywania się, ale dzisiaj będzie naprawdę wyjątkowo krótko. Przyznaję, na początku pojawiły się wątpliwości. Zastanawiałam się, czy aby nie za szybko pożegnano się z Jasonem Kreisem i czy ściągnięcie trenera, którego jedynym doświadczeniem była praca w młodzieżówkach Manchesteru City, jest dobrym rozwiązaniem. Dość szybko okazało się, że nie było się czego obawiać. Patrick Vieira sprostał oczekiwaniom, a te byłby naprawdę wysokie.
Podstawowym zadaniem Francuza był pierwszy w historii klubu awans do play-offów. Zanim się jednak do tego zabrał, musiał posprzątać bałagan, który zostawił poprzednik. A trzeba powiedzieć, że syf był ogromny. Kilka gwiazd i zbieranina piłkarzy, którzy, patrząc z perspektywy czasu, nie mieli szans na walkę w play-offach. Przebudowa składu zajęła trochę czasu, ale cel minimum w pierwszym sezonie pracy został osiągnięty: New York City FC po raz pierwszy w historii awansowali do PO.
Bilans pracy w NYCFC
90 meczów: 40 zwycięstw – 22 remisy – 28 porażek; 1,58 punktów/mecz
MLS (sezon regularny): 39 zwycięstw – 22 remisy – 22 porażki
MLS (play-offy): 1 zwycięstw – 3 porażki
U.S. Open Cup: 3 porażki
Młodzież
Patrick Vieira dawał szansę młodym zawodnikom. Nie trzymał się kurczowo największych gwiazd. Nikt u niego nie grał ze względu na nazwisko i to naprawdę niezwykle cenię. Trzeba mieć jaja, żeby posadzić na ławce rezerwowych Andreę Pirlo kosztem nieznanego szerszemu gronu 19-latka. Wysłał na emeryturę Włocha, Andoniego Iraolę czy Franka Lamparda. Nie patrzył na status Designated Player, grali ci, którzy rzeczywiście byli najlepsi. Nie każdy potrafiłby tego dokonać, tym bardziej że Vieira dla większości z nich był kolegom po fachu. Tym bardziej cieszy, że tak wielu młodych piłkarzy dostało swoją szansę. Pierwszym nabytkiem Francuza był przecież Jack Harrison, którego wraz z Davidem Villą uczynili świetnym piłkarzem. Chłopak wybrany w SuperDrafcie 2016 zachwycał, a Patrick Vieira nie bał się na niego stawiać. Wspomniany wcześniej 19-latek to oczywiście Yangel Herrera, który stanowił o sile środka pola NYCFC. W końcu to pod wodzą tego szkoleniowca zadebiutował pierwszy wychowanek w historii klubu – James Sands. W pucharowym meczu swoją szansę dostał Joe Scally, który zadebiutował w wieku 15 lat i 157 dni.
David Villa
Wyjątkowa więź łączyła Patricka Vieirę z Davidem Villą. Hiszpan od samego początku był największą gwiazdą zespołu, w dużej mierze to właśnie on zapewniał punkty New York City FC. Nowy szkoleniowiec szybko złapał nić porozumienia z gwiazdorem NYCFC. Tak, byli kolegami, Vieira zdradzał, że radził się niektórych kwestiach Villi. Prawdziwy kunszt polega na tym, że Francuz doskonale zdawał sobie sprawę, kiedy są przyjaciółmi, a kiedy ma być dla zawodnika trenerem. Potrafił zareagować na złą grę, potrafił pochwalić czy zganić. A szacunek i posłuch w szatni jest niezwykle ważny. Decyzje Patricka Vieiry były po prostu niepodważalne.
Nowa tożsamość
Spotkałam się z opiniami, że Patrick Vieira w zasadzie nic nie wygrał, a New York City FC to „samograj”. Gratuluję bujnej wyobraźni, ale umówmy się, ma ona niewiele wspólnego z rzeczywistością i znajomością piłki nożnej. Francuz w ciągu roku stworzył zespół, który grał efektowną i co ważniejsze – efektywną piłkę. Pamiętacie Colorado Rapids z 2016 roku? Awansowali do półfinału Konferencji, ale chyba nikt mi nie powie, że oglądało się to z przyjemnością. Pablo Mastroeni prezentował antyfutbol, Patrick Vieira kupił kibiców nie tylko wynikami, ale również jakością.
Francuz lubił eksperymentować, sprawdzać nowe ustawienia i możliwości. Pamiętam pierwszy sezon pracy i niekonwencjonalne ustawienie. Chyba tylko on mógł wpaść na to, że na Yankee Stadium, którego wymiary są zdecydowanie mniejsze, kapitalnie sprawdzi się ustawienie „W-M”. Tak, Patrick Vieira ustawił swoich piłkarzy tak, jak robili to trenerzy w latach 20. Co więcej – miał rację. Rywale przez pewien czas kompletnie nie mogli się w tym połapać. Dodatkowo szkoleniowiec zmieniał często piłkarzy, przydzielając im konkretne zadania, przeciwnicy byli bezradni.
Patrick Vieira był niezwykle konsekwentny. Jego pomysły nie zawsze były słuszne, a obrana taktyka idealna. Nie zmienia to faktu, że nie rezygnował z eksperymentów i wprowadzania do gry młodych piłkarzy. Nie zawsze się to opłacało, ale dzięki tej konsekwencji Yangel Herrea, Jack Harrison czy Rónald Matarrita stali się niezwykle ważnymi ogniwami tej drużyny.
2018 – miało być tak pięknie
Można mówić, że Patrick Vieira nie miał szczęścia do derbów z NY Red Bulls czy play-offów. Zgadzam się. Jednak nazywanie go ze względu na to nieudacznikiem i słabym trenerem to paranoja. Proponuję zimny prysznic, baranka w ścianę, cokolwiek, byle wybić te głupoty z głowy.
W 2016 roku Vieira wycisnął z tej drużyny maksimum, rok później wprowadził zmiany, odsunął od składu niepotrzebnych graczy, wprowadzając młodych gniewnych. Jednak kluczowy miał być właśnie sezon 2018. NYCFC w końcu mają naprawdę bardzo silną ławkę rezerwowych i skład, który Patrick Vieira niemal całkowicie uniezależnił od Davida Villi. Od początku sezonu prezentują bardzo dobrą grę i na ten moment są jednymi z faworytów do tytułu mistrza sezonu regularnego, a przede wszystkim zmazania plamy z dwóch poprzednich występów w play-offach. I właśnie w takim momencie swoją pracę kończy trener, który zbudował to wszystko od podstaw. Pozostaje ogromny niedosyt. Nie dowiemy się, jakby się to skończyło. Jedyne, czego możemy być pewni, to to, że Francuza będzie brakowało. Nie tylko dlatego, że był naprawdę bardzo dobrym trenerem, był też dobrym człowiekiem i twarzą MLS. Pozostaje życzyć mu powodzenia w ponownym podboju Europy. Tym razem w roli szkoleniowca OGC Nice.