Hollywood jest zmienne jak kobieta. Kto wie, może Hollywood jest kobietą. Co w takim razie powiedzieć o dwóch klubach zamieszkałych nieopodal urokliwego wzgórza. LA Galaxy i LAFC. Irytujące, chimeryczne, ale i intrygujące do granic możliwości. Wystarczy spędzić z nimi 90 minut i masz ich dość na cały tydzień. Jednak w głębi duszy pragniesz kolejnego spotkania. I tak w kółko. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Liczysz, że ujrzysz je ponad 40 razy w ciągu roku, ale wiesz, że to i tak za mało. Ta znajomość to hazard. Nie wiesz, w jakim będzie nastroju i czy twoje serce dotrwa do następnej randki, dlatego nigdy nie stawiaj pieniędzy na żaden z tych klubów, bo twój portfel szybko utraci na wartości.
Tym niezwykle dziwnym wstępem zapraszam na Pamiętniki z Miasta Aniołów.
***
„Pan Terminarz jest dla Galaxy o wiele bardziej łaskawy. […] Najprościej byłoby: Los Angeles Galaxy zdobędą 9 punktów. […] Chciałbym, żeby tak było, ale znając moich ulubieńców, gdzieś się wyłożą. A znając ich jeszcze lepiej, mogą zrobić to nie jeden raz.”
Jaka szkoda, że po ostatniej kropce nie dodałem odpukać, bo Galaxy nie wyłożyli się raz. Ha, nie wyłożyli się nawet dwa razy. Spieprzyli wszystko, co mieli do spieprzenia w trzech spotkaniach, po czym dostali srogie lanie na goły pośladek z metalowej rury od Seatlle Sounders. 0:5. 0:5? 0:5?! Gdyby The Times zajął się wystawianiem ocen za ten mecz dla poszczególnych graczy LA Galaxy, jak się zapewne domyślacie żaden ancymon, nie dostałby nawet „1”.
Ok, przyjmuje wszystko na klatę. Jestem złym fanem bez krzty empatii. Ja tylko siedzę przed monitorem i klikam bezmyślnie w klawiaturę, naiwnie licząc na to, że coś konstruktywnego napiszę, a oni harują na boisku i wylewają z siebie siódme poty na treningach, starając się jak najlepiej zaprezentować na murawie przed wieloma tysiącami wiernych fanów (takich, którzy nawet po porażkach wykrzykują, że nic się nie stało i będzie lepiej). Naprawdę doceniam, chylę czoła i tak dalej, ale na litość boską, kompletnie nie widać efektów.
Tak jak pisałem ostatnio (co prawda odnośnie LAFC, ale jednak) – wypadek przy pracy zdarza się najlepszym. Trzeba wyciągnąć wnioski i wprowadzić w życie plan naprawczy, żeby tak beznadziejne występy już się nie zdarzały.
W tym wypadku trzy drobne potknięcia…
<Colorado Rapids 2:1 LA Galaxy
LA Galaxy 2:2 Minnesota United
LA Galaxy 2:2 Colorado Rapids>
…zakończyły się totalną miazgą i nie chce mi się wierzyć, że z LAFC będzie dużo lepiej. A obóz Galaxy totalnie milczy. Sigi Schmidt od początku sezonu nie powiedział nic wartościowego. W sumie w marcu 2019 roku osiągnie już pełny wiek emerytalny, więc nie ma się co dziwić. Byle do marca, a z klubem „niech się dzieje wola nieba”.
Szukając innych punktów zaczepienia. Uwaga! Uwaga! Jørgen Skjelvik – mój ulubieniec.
Rzadko tak mam, ale gdy tylko zobaczyłem pierwsze błędy mojego norweskiego herosa, wiedziałem, że „przypadniemy sobie do gustu” (jak pięść do oka). Mijają dni, tygodnie, miesiące, lata co prawda jeszcze nie – on dalej wręcz prosi się o to, abym wieszał na nim psy. Ideał. Do czego zmierzam? Otóż Skjelvik i Ola Kamara dwa dni po makabrze w Seattle strzelali sobie piłką do bagażnika Chevroleta – tak po prostu. Dodajmy, że niezbyt celnie, ale to chyba nikogo specjalnie nie dziwi.
Jørgen, przyjacielu, na twoim miejscu potrenowałbym na siłowni przysiady ze sztangą, żebyś się tak nie ślizgał. Nie wiecie, o co chodzi? Przypomnijmy może wyczyn z naszego ulubionego spotkania.
Co jeszcze ciekawego? Pomyślmy przez chwilę…
<„Może w końcu skończy zrzędzić o tym meczu” – czytelnicy>
Spokojnie, nie martwcie się, jeszcze wrócimy. W Carson podjęto decyzję o wypożyczeniu Joao Pedro. Niby nic takiego – prawda. Niby nie grał. -prawda. Niby za dobry na USL – prawda. Niby się ogra we w miarę przyzwoitej lidze. Oczywiście macie rację. Jednak jest pewien malutki problem. Kochani Państwo zarządzający: Wy macie w środku pola kogoś takiego…
[Mógłbym tu wstawić bramki na 0:3, 0:4, 0:5 z Sounders, ale może lepiej od razu cały skrót tego żenującego spotkania?
Komunikat do wszystkich: pan w białej koszulce z numerem 14 na plecach. Dziękuje za uwagę.]
***
Przechodzimy na ciemną stronę księżyca – LAFC. W poprzednim materiale dopadły mnie wątpliwości odnośnie ich formy, co nie powinno nikogo dziwić po blamanżu z Minnesotą United. Padło wówczas następujące pytanie: Początek kryzysu, a może wypadek przy pracy?
Myślałem sobie, że w tym tekście opowiem o swoich odczuciach, przedstawiając twarde, niezbite dowody na to, czy rzeczywiście mamy do czynienia z poważnym kryzysem, czy wręcz przeciwnie. I się przejechałem. Jedyny kryzys, jaki mogę potwierdzić, to kryzys mojej wiary we własne umiejętności analityczno-odkrywcze. Drodzy przyjaciele z Miasta Aniołów. Nie dziękuję Wam za to.
Zacznijmy od początku…
6 sierpnia 2018 roku, Harrison
Wyjazdowy mecz z Red Bulls na wyjeździe i porażka 1:2. Śledztwo nie drgnęło do przodu w najmniejszym stopniu, bo przegrać w New Jersey to żaden wstyd, a zwłaszcza jeżeli gra się w miarę przyzwoicie.
9 sierpnia 2018 roku, Houston
Porażka po karnych w półfinale U.S. Open Cup z Houston Dynamo również nie uporządkowała bałaganu, który powstał w głowach większości fanów, bo konkurs jedenastek to w końcu loteria.
12 sierpnia 2018 roku, Los Angeles
Po trzeciej porażce z rzędu zwątpiłem w siłę rażenia LAFC. Powoli mogę zabierać się do pisania potężnego tekstu o WIELKIM KRYZYSIE w metropolii Los Angeles.
21 sierpnia 2018 roku, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej
Dobrze, że po raz kolejny opóźniam wydanie tekstu, gdyż ponownie przejechałbym się na LAFC. Dwa kolejne zwycięstwa u siebie z bardzo przeciętnymi rywalami wielkiej chluby co prawda nie przynoszą, ale burzą coraz bardziej logiczną koncepcję domniemanego kryzysu, doprowadzając do kolejnej serii pytań.
Co dzieje się z LAFC? Czy są w kryzysie? Czy wyszli z kryzysu? Czy pokonanie przeciętnych rywali u siebie i porażki z silniejszymi ukazują realną siłę podopiecznych Bradleya? Czy LAFC wypadną z walki o play-offy?
Ostatnie pytanie możemy chyba wykreślić, bo nie wierzę w aż taką apokalipsę. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że tych punktów zapasu nad zespołami pod kreską nie zostało za wiele, ale piłkarze Bradleya musieliby doznać paraliżu wszystkich mięśni, by wypuścić tak uprzywilejowaną pozycję. Na pozostałe pytania nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie wiem, co się dzieje z LAFC, oprócz tego, że ewidentnie stracili impet. Nie wiem, czy są w kryzysie, bo wygrywają i przegrywają mniej więcej z taką samą częstotliwością. I ostatnie: nie wiem, czy początek sezonu można uznać za efekt tzw. nowej miotły, ale wiem, że wygląda to dużo gorzej i sprawa dalej pozostanie w postępowaniu. Wiem również, że El Tráfico, o którym nieco szerzej poniżej, nie da nam odpowiedzi na żadne z powyższych pytań…
25 sierpnia (6:30 czasu polskiego) – krajobraz po trzecim El Tráfico
Jest późno, a właściwie wcześnie. Napisałem, że nic się nie dowiemy i nic się nie dowiedzieliśmy. Mecz nie rozwiązał problemów LAFC, nie rozwiązał problemów LA Galaxy – dwóch rannych (lekko), dwóch jeszcze pożyje (myślę, że dość długo).
Po pierwszych trzydziestu minutach byłem w szoku, bo Los Angeles Galaxy – dokładnie ci sami panowie, który przez poprzednie cztery tygodnie nieustannie się kompromitowali – nie dość, że wyszli na prowadzenie, to grali dobrze, a może i bardzo dobrze. Obijali swojego lokalnego rywala niemiłosiernie, sprowadzili go do parteru, zupełnie jakby doznali jakiegoś nagłego oświecenia i wtedy nagle… Wszystko wróciło do normy. Druga połowa to już starzy (nie)dobrzy Galaktyczni, którzy oddają inicjatywę i liczą na kontry. Nie wiem, czy kiedykolwiek z tego jakże ambitnego planu coś wyszło, ale oni zawsze brną w zaparte. Jak to się mówi: a nuż się uda.
Nie udało się. Jak zwykle.
Bob Bradley widząc sytuację na polu bitwy po pierwszych 45 minutach, przykręcił śrubkę na tyle mocno, że jego zespół omal nie wchłonął przeciwników. Chociaż częściowo wchłonął. Kolejne biegi wrzucane z imponującą konsekwencją, doprowadziły do rzutu karnego i kilku sytuacji podbramkowych. Tak jak po pierwszej połowie Galaxy mogli i powinni prowadzić dwiema, trzema bramkami, tak w drugiej LAFC powinni zrobić dokładnie to samo. Ostatecznie nikomu się nie udało i drugie derby z rzędu zakończyły się remisem.
***
Najbliższe plany…
Nawet nie zaglądajcie do poprzedniej części, bo moje typy kompletnie się nie sprawdziły. Jaka ta liga jest okrutna.
LAFC zagrają na wyjeździe z Toronto FC. Patrząc obiektywnie na formę Kanadyjczyków – teoretycznie remis, a nawet zwycięstwo byłoby osiągalne, ale z drugiej strony ubiegłoroczni tryumfatorzy MLS Cup od ładnych paru tygodni grają z nożem na gardle, więc przy pełnej mobilizacji powinni sobie poradzić. Następnym przeciwnikiem będą New England Revolution, którzy na ten moment zajmują w Konferencji Wschodniej siódmą pozycję i cały czas pozostają w walce o baraże. Trzecim meczem są derby Kalifornii z San Jose Earthquakes. Napisałbym, że pięć punktów jest na wyciągnięcie ręki, ale nie bierzcie sobie tego do serca.
Los Angeles Galaxy ostatnio mieli łatwiejszych przeciwników. Teraz grają na wyjeździe z Realem Salt Lake, Toronto FC oraz u siebie z Seattle Sounders. O ile LAFC mogą mieć jakieś większe planu w stosunku do potencjalnego dobrego wyniku, to LA Galaxy raczej powinni cieszyć się z chociażby jednego punktu w każdym ze spotkań. Priorytetem powinien być jednak krwawy rewanż na Seattle Sounders.
***
To już wszystko na dziś. Dziękuje za nasz kolejny raz i życzę powodzenia Wam i sobie, bo właśnie wkraczamy w najbardziej brutalną część sezonu regularnego, w której żaden zespół nie bierze jeńców, przez co Wasze serduszka nie raz będą chciały wyskoczyć z właściwej orbity.
PS. Wiem, że to bez sensu, dlatego za każdym razem o tym zapominam, ale bądźmy konsekwentni…
Stabilność posady
Sigi Schmidt – 60 % (i tak nie go nie wyrzucą, bo w przyszłym roku odchodzi na emeryturę)
Bob Bradley 66,6 %
PS2. Chciałbym pisać podsumowania spotkań tak jak Kasia.
PS3. Teraz już naprawdę kończę. Życzę miłego dnia/nocy!