Jak to jest stać się największym pośmiewiskiem Ameryki? Ktoś odpowie? Nikt.
No tak, skąd wy to możecie wiedzieć. Szczerze mówiąc, osobiście nie doznałem takiego „zaszczytu”, ale mogę podać pewien znaczący trop w rozwiązaniu naszej zagadki.
Jeżeli pochodzisz z São Paulo, urodziłeś się w 1969 roku, byłeś bardzo przeciętnym piłkarzem, twoim jedynym zawodowym sukcesem jest posada drugiego trenera, bo praca jako główny coach w najbardziej utytułowanym klubie MLS zupełnie ci nie wychodzi – z dużym prawdopodobieństwem jesteś adresatem tego podłego, brutalnego pytania.
Moi drodzy witajcie. Powinienem się przywitać na początku, ale tego nie zrobiłem – mówi się trudno. Zrozumcie, jestem lekko poddenerwowany, bo niestety widziałem niedzielne spotkanie Los Angeles Galaxy.
A tak naprawdę to na samą myśl o tamtym meczu cieknie mi piana z pyska. Dobra ten odrażający szczegół mogłem zostawić dla siebie. Dzisiaj jak się zapewne domyślacie, trochę o tej nieśmiesznej parodii futbolu będzie – nawet bardzo dużo, bo przyznacie sami, że temat jest godny uwagi. Zaczynajmy…
I’ll be with you when the stars start falling
Mówi się, że Elvis żyje – bardzo chciałbym w to wierzyć i podobno są na to dowody, wystarczy poszperać w sieci. Jimi Hendrix też żyje i gra na gitarze swoje genialne riffy, śmiejąc się w twarz dzisiejszej (tak bardzo) tandetnej muzyce. Jim Morrison prawdopodobnie pije whisky w barze. Tym samym barze, w którym przesiaduje Eazy E i Tupac – oni robią coś zupełnie innego, ale nie zmieni to przebiegu historii, więc kulturalnie ominę wątek. Ci wszyscy tak zasłużeni dla Ameryki ludzie są wśród nas – według niektórych teorii – natomiast inny tak bardzo zasłużony zmarł po potężnych obrażeniach. Ciało zmasakrowano w 98% – pacjenta nie udało się uratować. Uczcijmy go minutą ciszy.
Los Angeles Galaxy (13.04.1996-23.04.2017)
Paradoksalnie do śmierci doszło w dniu startu zapoczątkowanej przeze mnie akcji – #Soccer5FallStar (Fall – spadać, Star – gwiazda; 5 zmarnowanych talentów). W tym przypadku sonda ultradźwiękowa zmiotła Galaktykę do zupełnie innego wymiaru, doprowadzając do upadku każdej z występujących tam gwiazd. Trzeba przyznać, że „gwiazdy” spadły z nieba. Powiem więcej, wryły się w ziemię z taką mocą, że prawdopodobnie huk tego upadku zrobił zamieszanie nawet na Wyspach Wielkanocnych.
Teraz już zupełnie serio, takiej klęski to ja nie pamiętam, dodajmy – U SIEBIE. Galaxy, owszem przegrywali i z Timbers (w ich mistrzowskim sezonie) 2:5 i z Dallas 3:6 (bodajże 2009 rok). W tamtych meczach – również poniżających – wykazali jakąkolwiek wolę walki. W tym – żadnej. Zostali zlani po dupach tak mocno, że rany pozostawione po ciosach będzie trzeba zaszyć szwami. Mam nadzieję, że przed meczem piłkarze posmarowali tyłki cebulą – w innym wypadku przeżyli ból nie do zniesienia.
Postanowiłem, że dzisiaj zabawię się w analityka – oczywiście po swojemu, ale do tego zdążyliście się już przyzwyczaić. Postaram się doradzić piłkarzom, jak nie powinni grać – wiem, że moje starania są skazane na porażkę, ale istnieją minimalne szanse na „oświecenie” w głowach graczy z Miasta Aniołów.
Przedstawienie czas zacząć…
Analiza taktyczna – Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo
Gol numer 1: Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel
Analiza i interpretacja: Biegnie Jones. Smith i Alessandrini troszeczkę poudawali, że niby coś próbują zrobić. Wywierali presję wzrokiem – problem w tym, że to nie podpisywanie nowego kontraktu i kontakt wzrokowy nie przyda się w osiągnięciu pożądanych celów. Zresztą, po co ja to piszę – i tak nie zrozumiecie statyści.
Jones podał do Lodeiro i wielkie zaskoczenie. Kto miał go kryć?
– Ja. Nie. To niemożliwe.
A jednak. Nie wiem kto miał go kryć, ale zupełnie mu to nie wyszło. Jednakże wbrew wszelkim pozorom sytuacja nie była jeszcze tak dramatyczna, jakby się mogło wydawać. Przewaga w polu karnym 6:3. Spora? A skąd. Jak się ma Emanuela Boatenga, Zardesa i ładne kobiety na trybunach (czerwony punkt), to od razu od 6 odejmujemy -2. I wychodzi na to, że Demspey powinien zostać sam. Uwaga, uwaga. Wynik naszego działania:
O! Dziwnym trafem Dempsey został sam – niesamowite. Czerwone krzyżyki to nie lista śmierci sycylijskiej mafii, a moja czarna lista – ludzi, których w tej akcji mogłoby nie być. De Facto ludzi, których w tej akcji nie było. S to tzw. statyści. Niby są, ale też nie do końca. I oczywiście nasz kochany bramkarzyna – Brian Rowe. Stan umysłu.
Nie wiem. Tak na inteligencje. Jesteś bramkarzem. Masz 6 kolegów – co prawda to tylko pozoranci, ale jednak są w polu karnym. Widzisz Lodeiro. Zapewne komuś poda. Co robisz? 1. zostawiasz pustą bramkę i ośmieszasz się wyjściem, które nie ma racji bytu, czy 2. próbujesz wybronić. Zastanówcie się.
(nie musicie się śpieszyć)
Brian najpierw wyszedł z bramki, a później ambicją próbował wybić się z lewego słupka na prawy i obronić strzał. Gdyby miał z 6 metrów lewej ręki, to może by się udało. Z tego co wiem, człowiek z tak długimi kończynami się jeszcze nie urodził, ale podziwiam wiarę we własne możliwości.
Nie, jednak nie podziwiam.
Bramka numer dwa – Defensywa nie porywa…
Jedno pytanie: Czy oni stworzyli tam jakieś kółko różańcowe? Pięciu piłkarzy skupia się na jednym – dość widocznym – zawodniku i nie robi nic, aby odebrać mu piłkę. Gęsto jak na pchlim targu, ale zabrakło zamieszania, zdecydowania, wyrachowania, odrobiny ambicji, wariactwa, pasji, (…) i oczywiście umiejętności.
Jones znów wbiegł i…
znów padł gol. Niepotrzebni zostali za kadrem. Najbardziej intryguje mnie jednak Ashley Cole. Cały Ashley. Zawsze lubił odstawiać akcje, jednak teraz przeszedł sam siebie. Odbiło się od tego i owego. Wszyscy w szoku, bo padł gol. Jak to mówią lepszy rydz niż nic. Zresztą skończmy tę akcję, bo widząc takie paskudztwo w defensywie, zbiera mi się na odruchy wymiotne.
Gol numer trzy: „tylu nas, a jakby coraz mniej”
Baggio „zła zmiana” Husidic odgrywa w tej scenie niebagatelną rolę. Panie i Panowie – Johny Spóźniony i jego PP, czyli pusty przelot. Biegnie, ale zamiast wyciągnąć piłkę, zatrzyma się i zacznie zastanawiać się nad sensem istnienia i względności czasu, czyli tak naprawdę nic nie zrobi. Jego koledzy też nie. Piłka trafi do Dempseya, którego nie ma w tej scence, co świadczy o bierności defensywy The Gals. Jeździec znikąd poda po Jordana, który załatwi sprawę. Na obrazku Morris strzela do nieświadomego Van Damme, który niestety w tym meczu bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Nie był to występ na Oscara, bardziej na Złotą Malinę.
Widzimy wszyscy Ashleya Cole’a? Tak to ten pan oznaczony czerwonym znakiem zapytania. Na co on właściwie patrzy? Skupienie piłkarzy momentami mnie przeraża. Nie, ale serio, na co on się patrzy? Brak odpowiedzi na to pytanie nie da mi spokoju.
W każdym razie Cole nie był bezpośrednio zamieszany w całą akcję. Smith, Pedro, Steres, Van Damme – już tak. Ci ludzie powinni coś zrobić.
W zasadzie to koniecznością było odebranie piłki znacznie wcześniej, jednak w teorii Smith mógł jeszcze doskoczyć i wyciągnąć piłkę. Towarzystwo wzajemnej adoracji nie zareagowało – mamy 3:0
To już koniec tej historii. Wszystko rozgrywało się w czasie trzech dziesięcioleci. I już się zakończyło. Od tego momentu nic nie będzie już takie jak dawniej. Stadion StabHub Center (kiedyś dumnie nazywany Home Depot Center) już nie jest ostatnim bastionem, którego nie ośmieliłby się podbić nawet najodważniejszy rycerz – dziś jest tylko zwykłą murawą otoczoną bardzo kruchymi murami. Każdy, kto ma akurat wolne dwie godziny może tu przyjechać i nie męcząc się dać oklep 11 marnym piłkarzom (czasem 10 marnym i jednemu zdolnemu), wyjechać i skupić się na dalszych obowiązkach, zapominając o całym zdarzeniu następnego dnia. Żebyście nie byli zawiedzeni, że jestem monotematyczny, to przejdziemy teraz do kolejnego bardzo słabego klubu z LA.
Los Angeles Galaxy II – czyli młodzi chłopcy do bicia
Jak przystało na tych młodszych (przynajmniej w teorii), adepci piłkarscy z Miasta Aniołów bardzo bacznie przyglądają się poczynaniom ekipy z MLS i biorą z nich przykład w dosłownie każdym aspekcie. Tak jak oni nie potrafią grać w piłkę i dostają oklep z niebywałą regularnością.
W zeszłym tygodniu było o nich niewiele. Dziś też będzie niewiele. I całe szczęście.
Co prawda nie przegrali, ale i tak byli bici. Gdyby w piłce przydzielano noty za styl – OBC wygraliby, choć też są słabi. Serio. Nie chwalmy ich za pokonanie takich potęg jak Portland Timbers (niestety drugi rok z rzędu słabiutko) i Reno FC – aktualnie ostatni zespół. Dla przykładu od Sacramento, czyli zespołu na nieco wyższym poziomie od dwóch wcześniej wymienionych dostali lanie tak brutalne, tak opłakane w skutkach, że pozwólcie – nie będę przywoływał tych traumatycznych wspomnień – możecie mi wierzyć lub nie, podopieczni Logana Pause’a to nikt ważny i trzeba było im pokazać miejsce w szeregu.
Jak zwykle to zadanie przerosło naszych ulubieńców. Nie sprostali zadaniu i zremisowali.
Ogólnie to już powoli przechodzi w normalność. Kiedyś było tak, że gdy The Gals wygrywali, przechodziło to bez echa – w końcu zrobili to, co należało zrobić. Nic więcej, nic mniej. Natomiast teraz, gdy przegrywają, sytuacja wygląda analogicznie. Przegrali nic nowego. To jest tak przykre, że aż musiałem o tym napisać.
Ogólnie było 1:1. Bramkę dla LA zdobył Adrian Vera. Ogólnie nic z niego nie będzie, ale brawa dla niego – udało mi się zdobyć dziewiczego gola… W 19 meczu.
Epilog
Dzisiaj nie piszę o LAFC, mimo że mógłbym. Nie napiszę o nich tylko z szacunku – nie chciałbym, żeby działacze ET mieli mi za złe, że ledwie wspominam o ich klubie w tak mizernym towarzystwie.
Co mogę życzyć wam na najbliższy weekend. Miłych przeżyć. Teraz ważniejsze. Co życzę sobie. Również miłych przeżyć związanych ze zwolnieniem Onalfo albo… Uprzedzam opcja bardzo mało prawdopodobna – nagłej przemianie wewnętrznej bohatera romantycznego, która doprowadzi zespół do PO. Napisałem PO – jeszcze w zeszłym roku walnąłbym się w łeb, z powodu tak niskich ambicji. A teraz? Teraz faza pucharowa będzie dużym sukcesem. Dobra już kończę. Pewnie coś mi się jeszcze przypomni i zrobię PS, ale mniejsza z tym.
PS. Wiedziałem, że o czymś zapomnę.
Ogólnie zdjęcia są paskudnej jakości – ja wiem, ale tak wyszło. Przepraszam za to i obiecuję poprawę.
Wracając do tematu: mam dla was rozwiązanie zagadki.
Zgadza się Ashley – jest na czym „zawiesić oko”, ale skup się na grze.
I na zakończenie dla wytrwałych. Dziękuję, że już 4 raz przeczytaliście wszystko.