Newsy
Strona główna / MLS / Aktualności / #3 Pamiętniki z Miasta Aniołów

#3 Pamiętniki z Miasta Aniołów

Onalfo znów przegrał. OK, stało się to na Orlando City Stadium, gdzie jeszcze nikt nie wygrał, ale chodzi o styl. I nie chodzi mi tutaj o to, że zostali poniżeni. Właśnie nie. Jak zwykle ich nonszalancja została ukarana. Nonszalancja, bo można było ten mecz wygrać. Remis to minimalne minimum. Miałem przyjemność – przyjemność, bo OCSC grali dobrą piłkę przez prawie całe spotkanie – oglądać jak jedni prezentują fajny, widowiskowy soccer, z którego coś wynika i jak drudzy walą bezmyślnie głową w mur tak mocno, że ziemie trzęsie w trzech okolicznych stanach… Źle weszli w mecz, ratowały ich słupki, poprzeczki, spojenia. W skrócie mieli farta i dobrego w tym meczu Diopa na bramce. To był dar, który powinni wykorzystać. Nie wykorzystali.

Druga połowa okazała się o wiele lepsza – wtedy zaczęły grać obie drużyny. Oczywiście lepiej wypadli gospodarze, którzy okazali się mieć o wiele więcej piłkarskiej jakości. Przeczytajcie to sobie jeszcze raz. Purpurowi mieli o wiele więcej piłkarskiej jakości od Los Angeles Galaxy. Brzmi to, jak jakieś oszczerstwo, ale to prawda. Kalifornijczycy zostali do 70 minuty myślami zupełnie gdzie indziej. Ostatnio to standard, ale najbardziej boli to, że i tak mogli ten mecz wygrać. Mieli czas 20 minut kryzysu Orlando. Podczas tych dwudziestu minut włączyli zupełnie inny poziom. To tak jakby w 35-letnim maluchu zamontowali nitro, jakby umierający ptak poczuł wiatr w skrzydłach i szybował do góry. Jedną z kilku sytuacji wykorzystał nie kto inny – Romain Alessandrini, który już wcześniej mógł zdobyć gola. Ważne było też wejście Bradforda Jamiensona, które mocno ożywiło całe zaspane towarzystwo. Mieli remis i mogli pójść za ciosem. Nie udało się. I znów to stare, przeorane piłkarskie porzekadło – NIEWYKORZYSTANE SYTUACJE SIĘ MSZCZĄ. Wyryjcie to sobie na murawie w Carson. Nie wiem nagrajcie dźwięk na MP3, czy co tam teraz jest popularne, bo ja nie w temacie. Cokolwiek. Może idźcie do rezerw i nauczcie się grać z nieco słabszymi – Zardesowi by się przydało, bo gra katastrofalnie.

Drugą bramkę strzelił Larin. Zaskoczenia chyba nie ma, prawda? Zresztą co to ma za znaczenie. Przegrali to przegrali. Nie drążmy tematu. Albo nie, jednak podrążymy temat.

Gdzie jesteś mały książę?

Nawiązanie do słynnej piosenki Kasi Sobczyk nie jest przypadkowe. Bohater piosenki. Notabene zapraszam do zapoznania się z muzyką lat 60, bo jest świetna. W każdym razie bohater piosenki również nie wiedział co ze sobą zrobić, dokładnie jak Giovanni. Meksykanin jest na początku 2017 w katastrofalnej formie. Co się dzieje z nim dzieje? Nie będę was oszukiwał – nie ma zielonego pojęcia, jaka jest przyczyna jego nieobecności na boisku, mimo teoretycznej gry w pierwszej jedenastce. 405 minut jeden gol i to strzelony na totalnej opatrzności bożej w pierwszej kolejce.

Giovanni, mój drogi przyjacielu, weź się człowieku ogarnij, bo to serio przestaje być śmieszne. Rozumiem słaby mecz, jeden, dwa, ale pięć?! Ja wiem, że jest ładna pogoda w Kalifornii, że dnie spędzone na plażach Santa Monica są z pewnością miłymi chwilami, ale mógłbyś zacząć choć trochę grać. Piszę trochę, bo jest Romek Alessandrini, który póki co zjada swoimi umiejętnościami każdego bocznego obrońcę ligi i jest niepodważalnym liderem zespołu.

Giovani dos Santos i Gyasi Zardes, fot. Kirby Lee
Niewidzialny

Gyasi Zardes. Nie będzie o nim długo. Nękają go kontuzje i ogólnie musi dojść do formy, ale nie zmienia to faktu, że też trochę przesadza z tą swoją bezradnością. Może grać w ataku, czyli na swojej naturalnej pozycji. Nie musi harować jak wół w defensywie, ale mógłby chociaż przyłożyć się do pracy z przodu. Jak na piłkarza jest potężny. Ma wzrost i masę. Może przepychać się z obrońcami. Wywalczyć sobie pozycje. Może, ale tego nie robi. W meczu z Orlando grał tak, jakby go nie było. Dodatkowo nie było też Emmy Boatenga, więc grali w dziewięciu (ośmiu w polu). Onalfo musi coś z nim zrobić. Ławka, albo coś mocniejszego – nie chodzi mi o kary fizyczne, ale odsunięcie od 18 meczowej na jakiś czas.

Dobra koniec już o Galaxy. Grają źle i nie ma sensu o nich pisać. Jeżeli sami nie dostrzegą tego, jakim słabym są zespołem, to nic z tego nie wyjdzie. Nawet moje mobilizujące teksty im nie pomogą.

As we walk in fields of gold

Tak jak pisałem w zeszłym tygodniu, w nowym klubie jest jeszcze kilka rzeczy, o których można napisać. Przede wszystkim podstawowa sprawa. Kto będzie trenerem? Zazwyczaj na 10 miesięcy przez rozpoczęciem nowego sezonu wszystko już powinno być przemyślane. Jako przykład, żeby nie wybiegać za daleko w przeszłość, dajmy NYC FC, którzy dogadali się z Jasonem Kreisem już pod koniec 2013 roku! Nie wiem co robią w Los Angeles – być może myślą, jednak tak dla przypomnienia na razie mają jednego piłkarza i nikogo w sztabie szkoleniowym pierwszego zespołu. No chyba, że jako piłkarzy liczymy chłopaczków z U-14. Jeżeli tak, to skład kompletny. Ale tak już zupełnie serio – klub w żaden sposób nie daje wskazówek odnośnie przyszłego trenera, przez co lokalni dziennikarze zaczynają swoje tanie zagrywki. To kogoś zapytam, to podpatrzę i napisze bzdurę w gazecie, czy w internecie – środek przekazu jest mało istotny.

I tak też zaczęto dywagować. Sigi Schmid. Czemu? Bo widziano go na trybunach w Los Angeles już po zwolnieniu z Sounders. Serio ludzie chwytają się takich rzeczy byle coś napisać. Przez to ja też o tym pisze i nie wychodzę przy tym najlepiej. Drugi kandydat. Bob Bradley. Czemu? No właśnie czemu? O ile w poprzednim wypadku powód był idiotyczny. O tyle w tym wypadku nie ma nawet idiotycznego powodu. Ja nie krytykuje – absolutnie nie o to mi chodzi. Dla LAFC i MLS świetnym ruchem byłby powrót jednego z tych szkoleniowców, ale doszukiwanie się dziury w całym jest po prostu w żaden sposób nieuzasadnionym działaniem na poziomie marnego brukowca, a nie szanowanych sportowych mediów.

fot. LAFC

Co do tych transferów, bo też starałem się coś więcej na ten temat poszukać. Wiadomo plotki, ploteczki. Dokładnie to, co wyżej. Jednak plotki na temat transferów są o tyle ciekawsze, że częściej mają w sobie ziarno prawdy, przez różnego rodzaju wycieki od agentów itd.

Pierwszym pojawiającym się bardzo często nazwiskiem jest Hernandez – szerzej znany jako Chicharito. Znają? Na pewną znają. Gdyby do tego transferu rzeczywiście doszło, to rywalizacja derbowa byłaby jeszcze ciekawsza z powodu starcia dwóch najlepszych meksykańskich piłkarzy ostatnich lat (forma Dos Santosa pozostawia wiele do życzenia, ale dalej jest w topce meksykańskich piłkarzy). O tym, że zarząd składa się ze znanych, kasiastych osobistości wie większość z nas, ale o tym że są tak ambitni, nie wie prawie nikt – ja też nie wiedziałem. O Chicharito słyszę od 2/3 lat – najpierw w kontekście Galaxy, później Miami (chyba każde duże nazwisko przewinęło się przez ten nieistniejący jeszcze klub), a teraz LAFC, więc świadczy to o umiarkowanej wiarygodności starań o tego piłkarza. Natomiast: Luka Modrić, Cesc Fabregas, Wayne Rooney… Albo ktoś tu patrzy na świat przez wręcz jaskrawo różowe okulary, albo ktoś ma budżet, którym się nie chwali i chce pozamiatać ligę, jak w pierwszym sezonie Chicago Fire. O ile ta pierwsza opcja wydaje się z pozoru bardziej wiarygodna, to chyba nie są aż takimi arogantami i kretynami, żeby się tym chwalić, kogo oni nie ściągną, bo po co mieliby to niby robić, nie mając pieniędzy.

O tym jak duże nadzieje wiąże się z drugim klubem z Los Angeles niech świadczy fakt 14 tysięcy sprzedanych karnetów (marzec 2017), inwestycja w stadion, której koszt wynosi 350 milionów dolarów, zatrudnienie trenerów akademii U12, U13, U14 z doświadczeniem na czterech kontynentach! I wiele innych ciekawych rzeczy – nie chcę wszystko zdradzać, bo muszę o czymś pisać w kolejnych tygodniach. Na dziś już wystarczy.

Pora się pożegnać. Kończąc tekst słucham Fields of Gold Stinga. I nie piszę o tym tak sobie. Jeżeli nie wiecie, to już zaraz się dowiecie – najstarszy syn Stinga, Joe też jest współwłaścicielem klubu piłkarskiego z Los Angeles. City of Los Angeles występuje od tego sezonu w NPSL (4 poziom rozgrywkowy) i po sześciu spotkaniach zajmuje ostatnie miejsce z jednym punktem na koncie. A jeszcze raz nawiązując do piosenki Stinga „As we walk in fields of gold„ – LAFC póki co chodzą swoimi ścieżkami, są bardzo tajemniczy, jednakże gdy wypełnią choć 30% ze swoich założeń będą poważną siłą ligi.

PS. Jakby kogoś to interesowało Los Angeles Galaxy II przegrali 1:2 u siebie. Wiem, że was to nie interesowało, dlatego o tym nie pisałem.

Do zobaczenia niedługo. A może do usłyszenia. Jeszcze zobaczymy.

Autor: Wiktor Sobociński

https://www.amerykanskapilka.pl/wp-content/uploads/2015/05/logoameryka.jpg
Zastępca Redaktora Naczelnego | Pochodzi z Bydgoszczy i mimo młodego wieku o sporcie w USA wie bardzo dużo. Sportem interesuje się od dziecka i żadnej dyscyplinie nie zamyka drzwi – ot, to fan sportu jak się zowie. Z MLS związany formalnie od 2014 roku, jednak historii tej znajomości należy się doszukiwać kilka ładnych lat wcześniej. Z chęcią przygląda się grze Chicago Fire i LA Galaxy. Do jego pasji można również zaliczyć stare filmy oraz oldschoolową muzykę (lata 50.-80.).

Zobacz również

Adam Buksa – analiza ligowych goli w sezonie 2022

Cztery bramki (najwięcej w zespole) w tym sezonie MLS zdobył nasz reprezentant Adam Buksa grający ...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Discover more from Amerykańska Piłka

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading